Katarzyna Pruszkowska: Czy są w Europie kraje, których gospodarka może skorzystać na przyjęciu imigrantów? Krzysztof Inglot, Pełnomocnik Zarządu Work Service S.A.: - Przyjęcie uchodźców przez takie kraje jak Niemcy, Wielka Brytania czy Szwecja może wiązać się nie tylko z humanitarną reakcją, ale również kalkulacją ekonomiczną. Są to kraje notujące jedne z najniższych poziomów bezrobocia w całej Unii Europejskiej, a już teraz borykają się z procesem starzenia się społeczeństwa. Oznacza to, że bez przyciągania imigrantów, na tych rynkach pracy z roku na rok kurczy się liczba osób w wieku produkcyjnym, a zapotrzebowanie na pracowników wzrasta. Te dwa równoległe trendy skutkują coraz większą rywalizacją o pracowników, którzy stają się niejednokrotnie wręcz "deficytowym towarem" na lokalnych rynkach pracy. Tomasz Wróblewski, Partner Zarządzający Grant Thornton: - Jeśli imigranci będą wykazywać się wysoką aktywnością zawodową, na ich przyjęciu mogą skorzystać przede wszystkim te gospodarki, które mają najgorsze perspektywy demograficzne, tzn. gdzie liczba osób w wieku produkcyjnym będzie się w najbliższych latach szybko kurczyć. Jest to problem, przed którym stoi zdecydowana większość państw Unii Europejskiej. Tylko we Francji i Irlandii wskaźnik dzietności utrzymywał się w ostatnich kilkunastu latach na poziomie przynajmniej 2 (tzn. kobieta rodziła statystycznie dwoje dzieci). We wszystkich pozostałych państwach jest poniżej tego poziomu, co oznacza, że populacje tych państw będą się kurczyć. - W kilku państwach UE perspektywy demograficzne są jednak wyjątkowo alarmujące, bo wskaźnik dzietności od lat oscyluje tam wokół 1,3 i roczniki, które będą wchodzić na rynek pracy będą tam wyjątkowo mało liczne. Są to przede wszystkim Litwa, Łotwa, Słowacja, Rumunia i - niestety - Polska. - W naszym kraju problem ten jest szczególnie silny, bo mamy od lat bardzo niski wskaźnik dzietności (w 2014 r. wyniósł 1,33), ale też czeka nas wyjątkowo silny wzrost liczby emerytów. Z rynku pracy właśnie schodzi bowiem potężny wyż emerytalny lat 50-tych, a w jej miejsce wchodzi niż demograficzny lat 90-tych. Oznacza to, że w najbliższych 10 latach liczba osób w wieku produkcyjnym w Polsce skurczy się o 2,3 mln osób, czyli co roku nasza gospodarka będzie tracić 230 tys. par rąk do pracy. Napływ kilku czy nawet kilkunastu tysięcy imigrantów będzie więc tylko kroplą w morzu potrzeb, ale ma szansę choćby częściowo wypełnić czekającą nas lukę demograficzną. Tak jak wspomniałem na wstępie, korzyści gospodarcze są jednak możliwe tylko pod warunkiem, że imigranci będą aktywni zawodowo. Zależy to nie tylko od samych imigrantów, ale wymaga też przemyślanej i dobrze zorganizowanej polityki aktywizacji zawodowej rządu. Jakie prac najczęściej podejmują się imigranci? Krzysztof Inglot: - Z reguły imigranci rozpoczynają od prostych prac, niewymagających zbyt wysokich kwalifikacji. W wielu przypadkach dotyczy to również dobrze wykształconych obcokrajowców, którzy mogą mieć problemy z uznaniem ich dyplomów ukończenia uczelni znajdujących się poza Unią Europejską. Zdążają się również sytuacje, gdy certyfikaty i uzyskane uprawnienia działają w ich macierzystych krajach, ale już nie we wszystkich krajach europejskich. Tomasz Wróblewski: - Napływ uchodźców z Afryki Północnej do Unii Europejskiej ma charakter niespodziewany i niekontrolowany. Nie jest efektem dobrze zaprogramowanej strategii "importu" pracowników, jaką realizuje część państw świata (np. Izrael, Stany Zjednoczone czy Norwegia). Kraje te specjalnymi programami rządowymi zachęcają do przyjazdu konkretne, deficytowe grupy zawodowe, np. biotechnologów, programistów, spawaczy, pielęgniarki. Taka dobrze przemyślana strategia pozwala maksymalizować korzyści zarówno dla całej gospodarki (zniwelowane są niedobory rąk do pracy), jak i dla samych imigrantów, którzy mają dzięki temu właściwie zagwarantowane zatrudnienie i atrakcyjne wynagrodzenie. W przypadku obecnego napływu uchodźców, z oczywistych względów nie było czasu ani możliwości dokonywania takiego przemyślanego doboru imigrantów pod kątem potrzeb rynku pracy. Do UE przybyli prawdopodobnie imigranci o bardzo różnych kompetencjach. Być może wśród nich są również osoby z zawodów deficytowych w UE, ale istnieje również ryzyko, że kompetencje posiadane przez imigrantów nie będą odpowiadały potrzebom europejskiego rynku pracy, a wtedy podjęcie pracy przez imigrantów będzie bardzo trudne. W konsekwencji będą oni podejmować prace najmniej złożone. Może okazać się to zaletą, ponieważ doświadczenia krajów zamożnych wskazują, że ich obywatele niechętnie podejmują się takich zajęć. Czy znane są statystyki, które pokazują, czy wśród uchodźców są ludzie z konkretnymi specjalizacjami zawodowymi (np. lekarze, mechanicy etc.), którzy mogą - po nauczeniu się języka - podjąć pracę w zawodzie? Krzysztof Inglot: - Nie wiemy dokładnie jak wygląda struktura społeczna uchodźców, ale z przekazów medialnych można wnioskować, że mamy do czynienia w większości z młodymi mężczyznami. I to nie powinno dziwić, bo obserwując procesy migracyjne, także te zarobkowe, to właśnie z reguły mężczyźni w pierwszej kolejności próbują swoich sił na nowych rynkach pracy. Tak jest również wśród cudzoziemców w Polsce, co pokazują nasze ostatnie badania. Statystyczny imigrant w naszym kraju to mężczyzna (68%), w wieku 25-40 lat (64%), posiadających wykształcenie wyższe (77%). Bogusław Grabowski, członek Rady Gospodarczej, powiedział, że uchodźcy to "inwestycja" i wyrażał się pozytywnie o ich wpływie na polską gospodarkę. Czy rzeczywiście przybycie imigrantów może ją pobudzić? Krzysztof Inglot: - Z danych z Urzędów Pracy wynika, że w naszym kraju mamy obecnie ponad 117 tysięcy nieobsadzonych miejsc pracy. W tej chwili zarówno Europa, jak i Polska cierpi na brak pracowników i naprawdę potrzeba nam nowych pracowników. Na rynku są wakaty, których Polacy nie podejmują, bo oczekują lepszych warunków lub stawiają na inne ścieżki rozwoju. Dotyczy to przede wszystkim szeroko podjętej produkcji, przetwórstwa przemysłowego i rolnictwa. Tutaj rąk do pracy dramatycznie brakuje. Jeżeli za sprawą mądrej polityki imigracyjnej uda nam się wypełnić te deficyty powstałe na rynku pracy, to razem z cudzoziemcami będziemy budować naszą gospodarkę, a ich praca pozwoli nam jeszcze szybciej gonić Europę. Czy obawy części Polaków, którzy boją się, że uchodźcy "zabiorą im pracę" mają jakiekolwiek uzasadnienie? Krzysztof Inglot: - W Polsce mamy do czynienia z tzw. komplementarną imigracją, która nie stanowi zagrożenia dla miejsc pracy naszych obywateli. Z naszych doświadczeń wynika, że cudzoziemcy podejmują pracę w tych zawodach, w których brakuję Polaków z odpowiednimi kompetencjami lub tam gdzie nasi rodacy nie chcą pracować. To dość naturalny mechanizm w społeczeństwie, które staje się coraz bardziej zamożne. Tomasz Wróblewski: - W przypadku imigracji z Afryki Północnej w polskim społeczeństwie dominują raczej obawy natury kulturowej, niż ekonomicznej. Polacy obawiają się głównie napięć związanych z różnicami obyczajowymi i religijnymi, nie spotkałem się z opiniami, że imigranci będą odbierać polskim pracownikom zatrudnienie. Jeśli pojawiają się jakieś obawy o podłożu ekonomicznym, to Polacy raczej obawiają się, że imigranci nie będą chcieli pracować, a zatem, że będą na utrzymaniu polskiego państwa, niż że będą komuś odbierać pracę. Czy możemy mówić, że przyjmowanie imigrantów jest sposobem na rozwiązanie problemów wynikających z niżu demograficznego? Krzysztof Inglot: - Polska wchodzi właśnie w etap coraz poważniejszego kryzysu demograficznego, z którym kraje zachodnie zmagają się już od dłuższego czasu. W 2013 roku na 1000 Polaków w wieku produkcyjnym było 280 osób w wieku poprodukcyjnym. Najnowsze prognozy GUS okazują, że w 2025 r. ma być ich 492, a w 2050 roku już 748. To pokazuje z jak trudną sytuacją na również na rynku pracy będziemy mieć do czynienia. Mądra polityka imigracyjna może stanowić remedium na ten problem, ale wszystko zależy od tego jak będzie prowadzona, a także czy będziemy w stanie konkurować o te największe talenty, choćby z krajami "strefy Euro".