Oto prawdziwa historia prawnika, który wyprał setki milionów dolarów dla największych bossów narkotykowego świata. Facet z sześcioma milionami dolców "Minęło sześć miesięcy, odkąd poznałem Eda i Kelly, i przez ten czas zdążyłem trochę lepiej ich poznać. Ed wytłumaczył mi, że pożyczył pięć tysięcy od jednego znajomego i małą żaglówkę od drugiego. Dzięki swoim wodniackim znajomościom w Fort Lauderdale Kelly starannie wybrała załogę, której można było ufać na tyle, by wtajemniczyć ją w całe przedsięwzięcie. Pożeglowali na Jamajkę i podjęli niemal pół tony wysokogatunkowej marychy. Ponieważ André szybko sprzedał pierwszą partię, na stałe zajęli się importem marihuany, brawurowo przemycając swój nielegalny ładunek do Miami na łodzi badawczej dawnego ambasadora. Taka jednostka była idealną przykrywką. Celnikom nawet przez myśl nie przeszło, że coś może być nie tak. Jak do tej pory nigdy ich nie przeszukali. Cumowali w zatoce, odczekiwali kilka dni, a potem jakby nigdy nic odbierali ładunek. Genialne" - pisze Ken Rijock w swojej książce. "Ta kasa pochodziła z jego zysku z pierwszej akcji na pożyczonej łodzi, a także z dochodów jego wspólników. Nic dziwnego, że był nerwowy i chciał jakoś bezpiecznie ją ukryć, najlepiej z dala od wścibskich oczu rządu USA" - czytamy. Przestępstwo bez ofiar "Od razu wiedziałem, o co mnie prosi. To było nielegalne. Ludzie mieli wtedy jednak inne podejście. Widziałem w handlu narkotykami przestępstwo bez ofiar, a wysiłki rządu zmierzające do rozprawienia się z tym kwitnącym biznesem odbierałem jako naruszenie prawa do życia wedle uznania. Na dodatek wyznaczony przez Izbę Adwokacką okres próbny był jak cios w policzek. A więc chcieli, żebym znów był skutecznym prawnikiem, tak? Cóż, miałem okazję, by zacząć świadczyć usługi nowemu klientowi" - czytamy w książce "Bankier mafii". "Choć Ed wyglądał jak stereotypowy Kalifornijczyk, miał silny charakter. Budził sympatię, podejrzewałem jednak, że nie ścierpiałby głupców ani nie zniósłby ludzi, którzy by z nim zadarli. Może gdybym choć przez chwilę pomyślał o niebezpieczeństwach, nie wziąłbym się za to, ale ja widziałem w tym wyzwanie. A jeśli chciałem to zrobić, musiałem wiedzieć, co robię. Podczas gdy André był niezwykle dyskretny, Ed wydawał się wypatrywać kolejnego interesu z trochę niepokojącą niecierpliwością. Zwrócił się do mnie, bo tamten powiedział mu, że prowadziłem znaczące interesy na Karaibach" - pisze Rijock. Piekielny system "Trzy lata wcześniej reprezentowałem firmę chemiczną, która chciała wynieść się za granicę. Odkryłem, że w Portoryko takie zakłady mogą zaoszczędzić nawet dziewięćdziesiąt pięć procent na podatkach, o ile przeniosą swoją działalność produkcyjną na tę karaibską wyspę. Odbyłem tam kilka podróży oraz do brytyjskich terytoriów zamorskich, gdzie miejscowe władze oferowały wykończone hale fabryczne i tereny przemysłowe, żeby przyciągnąć zagraniczne inwestycje" - czytamy. "Przy okazji moich kontaktów z karaibską biurokracją nie sposób było nie zauważyć, że to, co w Stanach załatwiano w jeden dzień, na Karaibach trwało tydzień. Kiedyś doprowadzało mnie to do białej gorączki, nie wspominając o moich klientach, którzy płacili mi przez cały okres opóźnienia, teraz jednak dostrzegłem potencjał w tym piekielnym systemie" - dodaje. "Powiedziałem Edowi, że zobaczę, co da się zrobić. Wiedziałem, że muszę uważać, więc postanowiłem nie wtajemniczać Monique w szczegóły. Wiedziała, że świadczyłem legalne usługi wielu wspólnikom André, ale to była inna historia. Wmawiałem sobie, że jeśli mi się uda, to tak naprawdę nie popełnię przestępstwa. Ed miał problem, który trzeba było rozwiązać. Ja byłem od rozwiązywania problemów. I tyle" - czytamy dalej w wyznaniach bankiera. Zasada: Nie pytaj, nie mów "Postanowiłem trochę podzwonić. Byłem przekonany, że mogę popytać tu i tam, nie zwracając uwagi prawników, z którymi dzieliłem biuro - obaj byli dawnymi prokuratorami, a obecnie obrońcami w procesach karnych. Przyjęliśmy zasadę "nie pytaj, nie mów", więc każdy zajmował się swoimi sprawami. Jak zabrać się do wyprania sześciu milionów w gotówce? Nie miałem pojęcia, ale wiedziałem, do kogo się zwrócić. George Phillip był spokrewniony z moją byłą żoną. Tak się składało, że był też oszustem, który wyłudził niedawno dziewięć milionów dolarów od rządu Fidela Castro" - wspomina Rijock. "Relegowany z elitarnego uniwersytetu na pierwszym roku za kradzież białych kruków z biblioteki i próbę ich sprzedaży w Nowym Jorku uniknął też wojny w Wietnamie, udając geja. Razem studiowaliśmy prawo w Miami i przez krótki czas pracowaliśmy wspólnie w globalnej firmie prawniczej, lecz on szybko rozpoczął własną praktykę adwokacką zdecydowany zbić fortunę jako specjalista od prawa międzynarodowego. Powolna droga do sukcesu nie bardzo mu się podobała, więc zaczął snuć fantazje o przestępstwie doskonałym. Główkował, jak można zarobić milion dolarów w pierwszym roku po skończeniu prawa. Po przestudiowaniu mało znanej Ustawy o handlu z wrogiem wiedział tyle, że przestępstwa popełnione przeciw państwom wrogim wobec Stanów nie są w Ameryce karane. A jednym z największych wrogów USA w tym czasie była Kuba, obłożona embargiem handlowym od 1960 roku, gdy rząd zaczął konfiskować ziemie należące do amerykańskich obywateli. George doszedł do wniosku, że jeśli uda mu się sztuka defraudacji pieniędzy kubańskiego rządu, nie będą go ścigać w Stanach. Nie zajrzał niestety do innych ustaw karnych. Niepełna wiedza bywa niebezpieczna" - czytamy w książce. Geniusz zbrodni "Uważając się za geniusza zbrodni, wymyślił fortel, dzięki któremu chciał naciągnąć Kubę na grube miliony przy pomocy lipnej umowy na handel kawą. Jego plan był jak żywcem wyjęty ze scenariusza Mission Impossible. By zrealizować to śmiałe przedsięwzięcie, dobrał sobie wielobarwną grupę współpracowników: strażak, glina, majętny dżentelmen z Haiti, niemiecki handlarz kawy i Holenderka, która zajmowała się przemytem heroiny - na pół etatu, bo uważała się za specjalistkę od importu i eksportu. Plan - w teorii - był genialny"... Więcej w książce "Bankier mafii".