Donato Carrisi ukończył wydział prawa ze specjalizacją z kryminologii i behawiorystyki. Pracę magisterską poświęcił seryjnym mordercom, szczególnie Luigiemu Chiattiemu, "potworowi z Foligno". Na rynku literackim zadebiutował w 2009 roku, wcześniej przez dekadę pisał scenariusze seriali telewizyjnych. O sporej popularności mrocznych thrillerów Carrisiego najlepiej świadczą liczby: ponad dwa miliony sprzedanych egzemplarzy w 24 krajach świata. W Polsce - nakładem wydawnictwa Albatros - niedawno ukazały się dwie powieści autora: "Zaklinacz" i "Hipoteza zła" (wcześniej także "Trybunał dusz"). W rozmowie z naszym portalem włoski pisarz i scenarzysta zdradził, co szczególnego mają w sobie seryjni mordercy, i co łączy miłość ze zbrodnią. Dariusz Jaroń, Interia: Co takiego pociągającego jest w seryjnych mordercach? Donato Carrisi: Odczuwamy silną potrzebę, wręcz konieczność, konfrontacji ze swoją ciemną stroną. Myślę, że wszyscy mamy w sobie pokłady mroku, które pragniemy zgłębić. Najbardziej pociągającym aspektem umysłu przestępcy jest "normalność". Seryjni mordercy są osobami zupełnie normalnymi, nikt nigdy ich o nic nie podejrzewa. Ta zewnętrzna normalność zapewnia im anonimowość. - Tak. Jeżeli odróżnialiby się od innych, byliby osobami dziwnymi lub monstrami, przez co nie zostaliby "seryjnymi" mordercami, bo szybko wpadliby w ręce śledczych. Natomiast oni przez całe lata mordują i nikt niczego nie dostrzega. Normalność jest dla nich idealną maską. Psychika mordercy to labirynt, z którego mogą wydostać się jedynie po swojej śmierci. Czy pracując nad swoimi książkami odkrył pan jakąś nieznaną wcześniej prawdę nt. ludzkiej osobowości? - Nauczyłem się, że wszystko może zostać doprowadzone do porządku. Prawnik jest jak matematyk: wie, że za każdym czynem stoi jakiś wzór. Nawet dla zła. Wspomniał pan, że każdy ma mroczną stronę duszy. Kiedy nasza "ciemna strona" może stać się niebezpieczna dla otoczenia i nas samych? - Wychodzę z założenia, że nie jesteśmy niewinni. Każdy ma jakiś sekret, coś co wymaga przebaczenia. Każdy morderca ma wyznaczone przez los spotkanie ze swoją ofiarą, nawet gdy jeszcze nie wie o tym, że popełni przestępstwo. Czasem ignoruje to przez dziesiątki lat, do momentu spotkania tej osoby. Sądzę, że wszyscy jesteśmy potencjalnymi mordercami, ale większość z nas nigdy nimi nie zostanie. Ze zbrodnią i wyborem ofiary jest jak z miłością. Wszyscy mają gdzieś zapisaną swoją drugą połówkę... Czy rzeczywistość przerasta czasem wyobraźnię pisarza? - Przede wszystkim inspiruje. Piszę o osadzonych, którzy oferują pomoc organom ścigania, gdy trudno jest rozszyfrować zło i złapać sprawcę. Zjawisko - i to na dużą skalę - istnieje naprawdę. Osadzeni mają nawet swoją stronę internetową. Nigdy nie zapomnę, jak otworzyły mi się szeroko oczy, kiedy opowiedziano mi o nich po raz pierwszy. Czy to możliwe, że żaden autor do tej pory o nich nie napisał? Przecież to wspaniały materiał na powieść! Czy opierając się na historii zbrodni można wysnuć uniwersalny wniosek na temat rozwoju człowieka? Staliśmy się z czasem lepsi czy gorsi? - Z wyjątkiem przestępstw związanych z postępem technologicznym, przestępcy, szczególnie ci najbardziej bestialscy, są tacy sami od wieków. Już w epoce starożytnych rzymian istnieli seryjni mordercy, równie okrutni jak dzisiaj. Mieliśmy całe tysiąclecia, aby poznać zło, ale wciąż nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, co popycha naszego bliźniego do okrutnego czynu, i to dla samej przyjemności jego popełnienia. Ma pan jakiś lęk związany ze swoją twórczością? - Zło jest wszechobecne. Odkryłem to w trakcie pisania mojej pracy magisterskiej na temat "potwora z Foligno", seryjnego mordercy, który zabił dwoje dzieci w centrum Włoch na początku lat 90. W pewnym momencie poczułem się zniewolony. Nie wiedziałem, czy ciemność, która mnie ogarnia pochodzi z badania tego przypadku psychiatrycznego, czy też istnieje we mnie. Nadmierne zaangażowanie szkodzi? - Może szkodzić. W pewnych chwilach, gdy zbieram materiały do książki, muszę robić sobie przerwy, uwolnić umysł od zła. Kiedy jestem zbyt długo tak mocno w nie zaangażowany, zaczynam czuć się źle. Rozmawiał: Dariusz Jaroń