Wiadomość o przypadłości Jacka przyniósł do restauracji, w której pracuje, jego kolega z poprzedniej pracy. Chłopak zrobił mu o to karczemną awanturę. Nie chciał, żeby ktoś się dowiedział. Wiadomo, praca w gastronomii a on chciał ją utrzymać. Ale plotka, jak to plotka, rozeszła się. Wtedy Jacek przyznał się bezpośredniemu przełożonemu. Nic się nie stało. Właściciele restauracji do tej pory nic nie wiedzą. Załóż się, niedowiarku - W starej pracy, gdzie zaczynałem jako pomocnik kucharza to była tajemnica poliszynela, ale wydała się dość szybko z powodu żartu. Bo tam dosypywaliśmy sobie z kolegami do jedzenia różne przyprawy, np. curry. A ja nie wiedziałem co mi dosypują i wszystko to zjadałem. Mieli ze mnie niezły ubaw. - W końcu jednak znudzili się dorzucaniem najostrzejszego chilli. Chociaż chilli akurat umiem rozpoznać w jedzeniu, bo łzawią mi oczy - wspomina z rozbawieniem Jacek. - Często też zakładałem się z ludźmi, którzy po prostu nie wierzyli, że nic nie czuję. Wygrałem dużo "flaszek" za jedzenie tego chilli. Jacek przepracował w kuchni pół roku. Po prostu niczego nie przyprawiał. Potem został kelnerem. Jak wyjaśnia, z tego są lepsze pieniądze. - Kiedy zacząłem pracę w obecnej restauracji, miejscu raczej ekskluzywnym, musiałem spróbować dań, które serwujemy. Klienci często pytają, jak one smakują. Obszedłem to wykorzystując kolegów. Pytałem każdego, do czego to danie jest podobne i wykułem wszystko na pamięć. Bywają jednak sytuacje, na które Jacek nie jest przygotowany. - Klientka skarży się na zupę, o której wiem, że ma być słodka. Mówi, że jest słona. Ja muszę tę skargę przekazać kucharzowi. Ten próbuje i mówi, że zupa z całą pewnością jest słodka. Każe mi próbować. Co mogę zrobić? Próbuję zupy i mówię, że jest słodka. Mogę się narazić kucharzowi albo klientce - mówi z udawaną skargą w głosie. Utracone zmysły - Smak straciłem w wyniku wypadku. Na początku lat 90. robiliśmy remont generalny domu. Byłem wtedy w podstawówce. Mój tata, chcąc zaoszczędzić, kupił wapno palone zamiast gaszonego. Ktoś mu powiedział, że wystarczy je zalać wodą i można tym bielić dom. Ale nie powiedział mu, że wiąże się z tym mała eksplozja. - Ja miałem nieszczęście być wtedy w pobliżu i odprysk wapna wpadł mi do nosa. Było dużo płaczu, dużo krwi. Mama za wszystko obwiniła tatę i była ogromna awantura - opowiada. Węch stracił od razu. - Smak natomiast, co ciekawe, traciłem jakby po kawałku. Może to mózg płatał mi figle, ale wydaje mi się, że na początku jeszcze coś czułem, ale powoli to zanikało. Chociaż były takie sytuacje, że jadłem mięso, a wydawało mi się, że czuję smak truskawek. Na początku Jacek zastanawiał się, czy nie dałoby się braku smaku jakoś wyleczyć. Teraz, jak mówi, nie czuje już z tego powodu dyskomfortu. Przywykł. Ale jeśli chodzi o jedzenie, jest wyjątkowo kapryśny. - Zawsze byłem wybrednym dzieckiem i nic się po wypadku nie zmieniło. Jeśli czegoś nie lubiłem przed utratą smaku, to nie lubiłem też i po. Byłem bardzo uparty. Jestem takim zwierzęciem, na które wyjątkowo działa reklama. Jak widzę fajne opakowanie, to jestem skłonny myśleć, że ja to lubię. A jak opakowanie mi się nie podoba, to czego by w nim nie było, ja tego nie lubię i koniec. Ostatnio poprosiłem kolegę, żeby kupił mi jakiś napój, ale nie było tego, który chciałem i kupił mi sok z żurawin. Popatrzyłem na wymalowane na pudełku żurawiny i stwierdziłem, że tego nie lubię. A kolega wmawiał mi "lubisz, lubisz" - relacjonuje ze śmiechem Jacek. - Dopiero kiedy sam zaczął to pić, spróbowałem i ja.