Narody jednak, nawet, jeśli są tworem stosunkowo nowym, istnieją. I do tego istnienia przywiązana jest przytłaczająca większość ich obywateli. I o tym, poszukując nowych rozwiązań, trzeba pamiętać. Tyle tylko, że wypowiedź Sikorskiego miała - na chwilę obecną - co innego tak naprawdę na celu, niż przekształcanie UE w USE. Wypowiedź ministra Sikorskiego była skierowana na zewnątrz, do Niemiec. Potrzebne było jasne, wyraźne, mocne i zapadające w pamięć stanowisko Polski w palącej dziś kwestii: co dalej z tą całą Europą. Polacy, którzy euro nie mają i którzy nieprędko je przyjmą, raczej nie są - cytujac Tuska - przy stole. A nawet jeśli są, to ledwie sięgają głową ponad jego blat. Póki co muszą przyglądać się z boku europejskiemu tandemowi Merkel i Sarkozy'ego, ten bowiem zwany jest Merkozy, a nie Mertuskozy. Dlatego zrozumieli, że muszą dorzucić do europuli coś więcej, niż mdłe pogadanki o woli i ochocie dalszej integracji. Polska musiała dać jasny sygnał, że przy przewidywanym podziale UE na "dwie prędkości", chce i potrzebuje być w prędkości pierwszej. I że będzie sojusznikiem Berlina, największego - jak tu słusznie zauważył poseł Brudziński - rozgrywającego w Europie. Bo jeśli nie, to będziemy pozostawieni samym sobie. W razie kryzysu finansowego czy politycznego. A kto wie, może i nawet międzynarodowego. Jesteśmy co prawda w NATO i z UE też nikt nas nie wyrzuci, ale zawsze bardziej dba się o tych, którzy sterują łódką w czasie burzy próbując ją ratować, niż o tych, którzy kręcą się koło szalup. A łódka, w przeciwieństwie do szalupy, nie zatonie. Unia się nie rozpadnie. Z tego prostego powodu, że zarówno Niemcy, jak i Francuzi wiedzą doskonale, że znaczą o wiele więcej w kupie, jako wiodący przedstawiciele większego podmiotu, niż jako osobno występujące na arenie międzynarodowej Niemcy czy Francja. Również z tego powodu, że rozpad Unii oznaczałby powrót do tradycyjnego koncertu mocarstw na kontynencie i rozgrywek pomiędzy państwami narodowymi, a na to nikt nie ma ani ochoty, ani czasu. Zmieniły się priorytety na kontynencie. Państwa są od tego, by zapewnić obywatelom "na świecie zbożny pobyt", a nie ładować ich w konflikty regionalne w celu zapewnienia sobie hegemonii na kontynencie. Hegemonia bowiem służyła zapewnieniu sobie bezpieczeństwa przez dane państwo, a jeszcze nigdy ani Francja, ani Niemcy, ani nawet Wielka Brytania nie czuły się tak pewnie na własnym podwórku jednocześnie nie szczując się na siebie wzajemnie. Po raz pierwszy "koncert" w Europie się zakończył. I nikt nie chce jego powrotu. Po raz pierwszy w historii Europa nie przypomina Bałkanów, które jeśli nie rzucają się sobie obecnie do gardeł, to głównie z tego powodu, że Zachód patrzy i pilnuje. Oczywiście, że w Europie, jak w każdej zbieraninie interesów, odbywają się rozgrywki jednych przeciw drugim. Ale nikt nie gra na niczyje wyniszczenie. Odwrotnie: sukces gospodarczy i polityczny każdego z państw członkowskich jest sukcesem innego. Bo wzmacnia Unię jako całość. Im lepiej radzi sobie państwo członkowskie, tym lepsze wiadomości dla pozostałych - bo nie trzeba ładować gigantycznych pieniędzy w pomoc dla niego. Sikorski dotyka tabu PO - wygłaszając ustami Sikorskiego, co zostało wygłoszone - zaryzykowała, bo wiadomo było, że w kraju podniesie się raban. I raban się podniósł, co całkiem zrozumiałe. Sikorski dotknął bowiem tematu tabu, jakim jest świętość państwa narodowego. Raban się podniósł, mimo, że - zauważmy - Sikorski na ideę państwa narodowego jako nienaruszalnej ostoi tożsamości narodowej się nie zamachnął, bo zawarował jak mógł wszystkie elementy gwarantujące tę tożsamość. Poza tym - o tożsamość akurat w UE obawiać się nie trzeba, bo Bruksela nie tylko się na żadne z nich nie zamachuje, ale wspiera. Ale ów raban pokazuje tylko, jak silne jest tabu. Państwo narodowe to - tylko czy aż - forma organizacji społeczeństwa. Obecnie dominująca, ale to nie znaczy, że nie możemy szukać innych, lepszych. Żadne państwo bowiem nie jest wartością dla siebie samego, ono ma być wartością dla swoich obywateli. I powołane jest po to, by zapewniać im - jeśli są do tego warunki - godne życie. Jeśli tych warunków nie ma - wtedy właśnie obywatele jednoczą się i pod sztandarem tego państwa walczą. Ale walczą o tych warunków stworzenie, a sztandar państwa, organizacji zrzeszającej obywateli, to symbol tej walki. To jest właśnie nowoczesny patriotyzm. Jeśli federacja europejska, w której - jak chciał Sikorski - "państwa członkowskie Unii powinny mieć co najmniej tyle autonomii, ile mają stany USA", czyli, jak mówił, "edukacja, moralność publiczna, podatki dochodowe powinny być wyłączone spod władzy Unii" - okazałaby się lepszym rozwiązaniem, niż obecna zbiurokratyzowana i w dużym stopniu niemocna Unia, zajmująca się prostowaniem ogórków i zaliczaniem ślimaków do ryb lądowych (czy jakoś tak), to czemu nie iść w tę stronę? Obecna Europa to nie Europa dwudziestolecia, fin-de-siecle'u czy XIX-go wieku. I obecne myślenie też nie może takie być. Świat się zmienia. Jeszcze trzysta lat temu nie było nawet narodów w obecnej ich formie, a obecnie wydają się odwiecznym tabu. To tabu jednak istnieje. Istnieje faktycznie. Tak samo, jak faktycznie zaistniały narody. Owszem, obecna Europa wymaga usprawnień. Owszem, tabu państwa narodowego jako wyłącznego i najwyższego dysponenta WSZYSTKICH uprawnień narodu jest już zastałe i dobrze byłoby je pogrzebać. Rysunek z serwisu zboku.pl Tyle, że ogromna część europejskich społeczeństw nie życzy sobie naruszenia tego tabu. Narody, stworzone stosunkowo niedawno temu, naprawdę zaistniały i istnieją. Nie istniała nigdy w historii świata szeroka forma politycznej organizacji społeczeństwa mocniejsza, niż państwo narodowe. Być może z tego powodu, że jest jasno wytłumaczona i jasno odczuwalna przez ludzi, którzy mówią jednym językiem (który przez długie lata się unifikował aż zunifikował), którzy wyznają wspólną wersję historii, którzy tworzą - wyobrażoną, jak chciał Benedict Anderson, czy nie - wspólnotę. Wspólnota ta zaistniała i zcementowana jest oddolnie, przez odruch dzielony przez większość członków tej wspólnoty. Massimo d'Angelio, premier Królestwa Sardynii, mawiał: "Stworzyliśmy Włochy, teraz stwórzmy Włochów". Na tej samej zasadzie trzeba stworzyć Europejczyków. Być może dążenie do coraz ściślejszej federacji sprawi, że członkowie państwowych wspólnot dostrzegą swój wspólny interes w tej federacji powstawaniu. Ale trzeba o to zabiegać i na to chuchać i dmuchać. Bo bez akceptacji Europejczyków Europy nie będzie. Choćby Merkozy stuskoział, zbaroział, zsikorszczał i zvanrompujał naraz. Ziemowit Szczerek