Lynndie England zdążyła już dawno temu stać się niesławną ikoną amerykańskiej popkultury, newsową czarną gwiazdą. Dla niechętnych obecnemu rządowi USA mediów jest symbolem bushowsko-rumsfeldowskiej irackiej awantury. Zwrot "Pulling a Lynndie" albo "doing a Lynndie" wszedł już do popularnego języka i oznacza pozowanie do zdjęcia w słynnej pozie Lynn, palcem lewej ręki wskazującej penis jednego z irackich więźniów i unoszącej do góry kciuk prawej dłoni. Jeśli osobie "robiącej Lynndie" zwisa dodatkowo z ust papieros - obraz jest już kompletny. Istnieją całe strony internetowe, na których można znaleźć zdjęcia ludzi "robiących Lynndie". Jedna z fotograficznych stron internetowych ogłosiła nawet konkurs w tym temacie. W sieci krążą odnoszące się do popkultury fotomontaże ze słynnym gestem. I tak na przykład imperialny szturmowiec z Gwiezdnych Wojen "robi Lynndie", wskazując na Dartha Vadera, który dusi republikańskiego rebelianta. Gest Lynndie pojawił się w "South Parku" i "American Dad". Powielone na ksero czarno-białe plakaty z gestem Lynndie pojawiają się na każdej antywojennej demonstracji: w USA, w Europie, na Bliskim Wschodzie. A co się dzieje z samą Lynndie England? Jak opowiada w wywiadzie, którego niedawno udzieliła niemieckiego tygodnikowi "Stern", "walczy z codziennymi przeciwnościami losu". England skazana została na trzy lata więzienia. Została zwolniona warunkowo po 521 dniach. Do września 2008 roku musi znaleźć pracę: to jeden z warunków zwolnienia. Z tym jednak nie jest - jak zwierza się England - łatwo. Nie chcą jej przyjąć nawet do Wal-Marta (największej w USA sieci supermarketów). Choć England - jak mówi - przyjmie każdą pracę i rozsyła dziesiątki CV, nikt nie chce zatrudnić szwarccharakteru popkultury. Urodziła się w 1982 roku w Ashby, malutkim miasteczku w Zachodniej Wirginii. Mieszka tam i teraz. Można - ignorując polityczna poprawność - powiedzieć, że należy do grupy społecznej zwanej w USA popularnie "white trash". "White trash" to ludzie, jak na amerykańskie warunki, biedni, członkowie najgorzej opłacanych grup zawodowych. Żyją często w tzw. "trailor parkach" - osiedlach przyczep campingowych. W takiej przyczepie mieszka też Lynn - z rodzicami i nieślubnym synem. Można więc powiedzieć, że Lynn jest typową "trailor park girl", która to z kolei grupa w amerykańskiej masowej świadomości funkcjonuje jako zbieranina wulgarnych, krzykliwych nastolatek z koszulami podwiązanymi poniżej piersi, popijającymi "hard lemonades" i non-stop uprawiających seks na tylnich siedzeniach rozklekotanych samochodów swoich "trailor park boys". I właśnie z całą buńczucznością i bezczelnością "trailor park girl", Lynn uważa w gruncie rzeczy, że w całą sprawę Abu Gharib została wmanewrowana. Prawdopodobnie po to również, by poradzić sobie z własnym poczuciem winy i odpowiedzialności, uznała, że cały splot przypadków, który zaprowadził ją na więzienny korytarz i wetknął w dłoń smycz do której uwiązany był Irakijczyk, nie miał nic wspólnego z jej wyborami. Po pierwsze więc - poszła do wojska, bo nic innego nie przychodziło jej do głowy. Chodziło o kwestie finansowe i o wyrwanie się z Ashby - armia USA zapewnia niezłe perspektywy. Po drugie - zakochała się w Charlesie Granerze, "oprawcy z Abu Gharib". To on - według England - był inicjatorem wszystkich "seansów poniżania". Dlaczego England brała w tym wszystkim udział? Bo "nie chciała go stracić". Znacznie ciekawsze jest jednak to, co mówi "Sternowi" Lynn o cichym przyzwoleniu na tego typu praktyki. Zapytana, czy podczas zajść w Abu Gharib nie czuła, że robi coś niewłaściwego, odpowiada, że "gdy wszyscy dokoła to robią i uważają, że to normalne, to wydaje się, że tak ma być". England twierdzi, że ludzie z FBI, CIA i wywiadu wojskowego twierdzili, że "Graner wykonywał porządną robotę". Uznaje więc, że "wykonywała jedynie ich rozkazy". No, i nie chciała stracić Granera. England uważa się za ofiarę zbiegu okoliczności. Gdyby sierżant Joe Darby nie miał jakiegoś zatargu z Granerem i nie opublikował zdjęć, nic by się nie stało. To, co robili było przecież - jak twierdzi Lynndie - nagminne i nie było niczym szczególnym na tle tego, co działo się wtedy w Iraku. - Darby nas zdradził - mówi rozbrajająco England. Równie rozbrajająco obwinia media o szeroką publikację zdjęć. - To wywołało antyamerykańskie nastroje, spowodowało śmierć wielu osób - mówi. Okoliczności powstania każdego ze zdjęć zawsze zdejmują z niej - według tego, co mówi - odpowiedzialność. Uśmiechała się przy zmuszanych do masturbacji więźniach, bo ktoś powiedział "cheese", trzymała w dłoni smycz, bo Graner jej ją wetknął. Jest jej przykro, i - jak mówi - teraz by tego nie zrobiła. Ale nie ma w niej poczucia winy. Została wmanewrowana. Kiedy cała afera wyszła na jaw, England stanęła przed sądem. Graner zerwał z nią, England nigdy jednak do końca nie oderwie się do końca od tego człowieka - ma z nim dziecko. - Coraz bardziej przypomina ojca - mówi Lynn. Mieszka z synem i rodzicami w przyczepie kempingowej. Kłóci się z matką. Nie może znaleźć pracy. Ludzie w miasteczku, jej sąsiedzi, traktują ją dobrze. Mówią, że zrobiliby to samo, jeśli musieliby wykonywać rozkazy. Gdziekolwiek indziej jednak wszyscy ją rozpoznają. Mimo to, że zapuściła włosy, a nawet - jak mówi - kiedyś próbowała je farbować. - To na nic, nie mam dokąd uciec - mówi to nieładne, pyzate dziecko, które zostało "wilczycą z Abu Gharib" i wcieleniem zła. - Wszyscy mnie rozpoznają, nawet kiedy wkładam ciemne okulary i dżokejkę. Chodzi na seansy psychoterapeutyczne, jednak - jak twierdzi - jej stan stale się pogarsza. Stara się nie myśleć o Abu Gharib, bo - jak mówi - kiedy o tym myśli, "jest jej przykro i jest wkurzona". Ziemowit Szczerek