(...) Przez całe dziesiątki lat zadowalaliśmy się wyszukiwaniem wszystkiego, co z Mężem z Nazaretu może być nie w porządku. Badano Go kawałek po kawałku. To, co pozostało, zmieści się dziś na spodeczku pod filiżankę. Natomiast zagubił nam się ten Jezus, który uformował i przemienił dziesiątki generacji, a także zainspirował największych geniuszy ludzkości. Przez całe dziesiątki lat pytaliśmy, co mogłoby przemawiać przeciwko Jezusowi. Czy to nie dziwne, że zapomnieliśmy postawić pytanie o to, co przemawiałoby za Nim? Za prawdą Jego historii? Za prawdą Jego przesłania, że jest posłańcem Boga, Jego Synem, jednym z Ojcem? Wierni z jednej strony spoglądają na Jezusa jako alfę i omegę historii, a z drugiej ci sami chrześcijanie zamknęli Go w lochu własnej małowierności, traktując jako kogoś ze służby. Jeśli przyjrzymy się dziś wynikom badań naukowych na temat historycznej precyzji Ewangelii, to przerazimy się sami sobą, gdyż poznamy, jak bardzo zacieśnił się nasz horyzont i jak bezkrytycznie poszliśmy za uczonymi, którzy w mediach i salach wykładowych, w mieszance z prawdy, półprawdy i kłamstwa wypaczyli największą historię wszech czasów. Przesłanie Jezusa odnosi się do wszystkich czasów i wszystkich pokoleń. Dziś, w tej dramatycznej godzinie, gdy zagrożone jest stworzenie i konieczna recywilizacja społeczności ludzkiej, palące jest bardziej niż kiedykolwiek,. Tylko poprzez całościowy ogląd misterium Chrystusa, do którego należy włączyć Jego życie i starotestamentalne tło, można w pełni rozpoznać objawienie Pana: w Jego zbawczej sile, rewolucyjnym duchu protestu i sprzeciwu, nakazie miłości i pokoju, poznaniu istoty Boga i wreszcie jako klucz uzdalniający nas do wkroczenia do tych wymiarów czy też przestrzeni, które jeszcze pozostają dla nas zamknięte (...). Rozdział 9, Narodziny (...) Chrześcijaństwo to nie religia książkowa. Nie opiera się na kartkach, które luźno, pobłogosławione i uświęcone, spadły z nieba, lecz na konkretnej, historycznej osobie. Ponadto przesłanie chrześcijaństwa jest nie tylko informatywne - jak podkreśla Benedykt XVI - lecz performatywne, "a więc nie stanowi jedynie przekazania wiedzy, lecz wywiera skutek i przemienia życie". Jezusowi, którego sobie wyobrażamy - argumentuje natomiast wielu ekspertów - brakuje jakiejkolwiek historycznej podstawy; jest jedynie wynikiem projekcji pierwszej chrześcijańskiej wspólnoty czy też nawet jej fantazji i marzeń. (...) W czasach przed Chrystusem Betlejem to zapomniana mieścina licząca około tysiąca mieszkańców, rozłożona szeroko na pofałdowanym zboczu; za nim była już tylko pustynia. Dokładnie stu dwudziestu trzech Żydów - tak odnotowały kroniki - powróciło tutaj z niewoli babilońskiej. Licząca sobie tysiąc lat istnienia miejscowość nie odgrywała nigdy istotnej roli. Nie rozegrano tu żadnych bitew, nie zgromadzono skarbów. (...) Betlejem znaczy "Dom chleba". Ten właśnie topos będzie charakteryzował działalność Jezusa jak żaden inny. W imieniu chleba miało się zacząć Jego życie i darem chleba miało się zakończyć. Gdy Józef oraz Maryja wyruszyli w drogę, mieli już za sobą swoisty przełom. Licząca sto pięćdziesiąt kilometrów podróż trwała od trzech do czterech dni. Możliwe, że przyłączyli się do innych podróżnych, podobnie jak oni zmierzających do Judei, aby zgodnie z rozkazem cesarza Augusta jako zobowiązani do płacenia podatków poddani zostać w miejscu urodzenia wpisanymi na listy ewidencyjne. Co wiemy o tym wydarzeniu? Ewangelia umiejscawia je w czasie, odróżniając wyraźnie interesujący nas spis ludności od późniejszego: "Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz". Nowsze badania dowiodły nie tylko częstą praktykę cenzusu, lecz także przyniosły uściślenie co do osoby urzędnika rzymskiego podanego z imienia w kontekście daty, który sprawował władzę nie po śmierci Heroda, jak podają krytycy, lecz od 11 roku przed Chrystusem aż do czasu po śmierci króla. Dogmat rodem z XIX wieku, twierdzący, że przedstawienie Biblii to tworzenie legend, nie ma sensu już tylko z przyczyn dramaturgicznych. Bo cóż takiego, jeśli nie same fakty, mogłoby przeszkodzić ewangelistom w umieszczeniu narodzin Chrystusa w dużo lepszej, bardziej uroczystej oprawie narracyjnej, choćby w Jerozolimie wraz z dźwięcznymi kulisami pień psalmów ("Z Syjonu nadejdzie...") albo w okolicznościach będących dla współczesnych znacznie mniej krępującymi i szokującymi? Przyjście na świat spodziewanego Zbawcy w nędznej stajni nie stanowi szczególnej atrakcji dla dumnego narodu spodziewającego się zjawienia władcy świata, nie wspominając nawet o wymienionych świadkach, ubogich pasterzach niepotrafiących niczego innego jak tylko zajmować się wypasem owiec. (...) Pastwisko od położonej w mieścinie szopy dzielą dwa kilometry. Dla zaprawionych pasterzy oznacza to najwyżej piętnastominutową wędrówkę. Poszedłem w ich ślady, oszołomionych pieniem anielskich chórów. Podobnie jak oni, ruszyłem pod górę, po czym schyliłem się, aby wcisnąć się przez ciasny otwór i przez portyk dostać się do nawy kościoła Narodzin wzniesionego nad grotą. Podczas gdy współcześni egzegeci redukują tradycję Betlejem do legendy, już ojciec Kościoła Orygenes (185-254) spotkał się z szacunkiem, jakim otaczano miejsce narodzin Chrystusa. "To, co się pokazuje, jest znane wszystkim w okolicy - zapisał grecki teolog - Nawet poganie powtarzają każdemu, kto tylko chce słuchać, że we wspomnianej grocie narodził się niejaki Jezus, którego chrześcijanie czczą i adorują". Sama świątynia to zasługa cesarza Konstantyna. Po zniszczeniu Jerozolimy w roku 70. po Chrystusie jego poprzednicy nie tylko nakazali wznieść w miejscu świętego miasta pogańskie (z nową nazwą Aelia Capitolina), lecz także zabudować wszystko inne, co otaczali czcią Żydzi oraz judeochrześcijanie, na przykład miejsce ukrzyżowania, jak również Grotę Narodzenia. Betlejem zacienia zagajnik Adonisa. Hieronim w roku 395 skarżył się w swoim liście do przyjaciela Pawła z Noli: "Tam, gdzie niegdyś kwilił Chrystus jako dziecię, teraz opłakuje się oblubieńca Wenus". Bądź co bądź dzięki temu cesarz mógł być pewien, że nie buduje na niewłaściwym miejscu. (...) Zabrałem z sobą Biblię i podobnie jak w Ain Karem otworzyłem Prolog Jana będący streszczeniem tego wszystkiego, co już się wydarzyło i jeszcze się wydarzy. Ewangelista nie tylko nawiązuje nim do biblijnej relacji o stworzeniu świata. Grecki termin lógos - "słowo" - ma wszechogarniające, wszechprzenikające znaczenie, gdyż poniekąd nie tylko jest celem poznania, lecz samym poznaniem: "Na początku było Słowo, a słowo Było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi". To jest rdzeń, kod źródłowy. Napisano: "Słowo było Bogiem" i w tym Słowie "było życie". Tajemnicze zdania wznoszące się na poziom niedającego się przewyższyć poznania, poznanie jako właściwy skarb świata, cenniejsze od złota: "Życie było światłością ludzi". Ta noc jest nocą nocy, zrodzeniem największego żywiołu natury, jakiego świat doświadczył. Nigdy przedtem nie wydarzyło się coś choć w przybliżeniu podobnego. Zaaranżowane przez inteligencję przewyższającą wszystko, co ziemskie. Na temat żadnego innego wydarzenia nie napisano tylu pieśni, wierszy, hymnów i opowiadań. "Ta noc jest tak wzniosła i święta, że właściwie nie przynależy do ziemi, lecz do niebios" - wyraził się poeta Peter Rosegger. "Radosne wołanie niesie się przez świat i światła płoną blaskiem niczym diamentowy pas wokół ziemskiego globu". Kto chciałby spać tej nocy, kiedy budzi się cały kosmos - wołał ojciec Kościoła Efrem Syryjczyk około roku 350 - tej nocy, gdy sam Bóg stał się tym, co stworzył: człowiekiem. Nie półbogiem czy półczłowiekiem, lecz prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. To prawdziwe, "tego jeszcze nie było", najbardziej zdumiewające, co kiedykolwiek zostało powiedziane w historii ludzkości. (...) Uczeni w piśmie powinni byli rozpoznać wydarzenie w Betlejem. Było przecież wyliczenie magów i mnichów esseńskich. Było proroctwo Zachariasza i Symeona, oświecenie Elżbiety, objawienie aniołów, świadectwo pasterzy, sensacyjna konstelacja gwiazd. Polecenie wydane przez Heroda doprowadziło tych, których powołanie polegało na myśleniu Biblią, do właściwego wyniku. Nie zastanawiając się długo, powiadamiają znienawidzonego króla, którego reakcję dawało się przewidzieć, o miejscu zdarzenia. Mimo to nie są w stanie wyciągnąć konsekwencji z posiadanej wiedzy. Czy Mesjasz nadchodzi nie w porę? Czy zawsze przychodzi nie w porę, bo przecież może obalić wszystkie sfery wpływów, godności, wszelki instytucjonalny porządek i wygodne układy? W efekcie to innym pasterzom zwiastowano narodziny Jezusa, nomadom, prostym ludziom, ubogim duchem, owym łatwo wierzącym, których tak chętnie wyśmiewa się jako głupich. "Światło na oświecenie pogan" - zawołał drżącym głosem wiekowy Symeon, biorąc Jezusa w ramiona. Chóry anielskie na pastwisku zapowiedziały te narodziny nie tylko domowi Jakuba, lecz jako uwielbienie Boga wszystkim ludziom dobrej woli. (...)Wszystko dobrze, tylko skoro narodziny w Betlejem są fałszerstwem, to dlaczego, żeby pogodzić je z proroctwem Micheasza, ewangeliści przytaczają wszelkiego rodzaju fakty historyczne? Dlaczego nie pozwala się przyjść Jezusowi na świat poniekąd "w ciszy"? I, zauważmy, "owe kręgi", o których wspomina się tak lekceważąco, to przecież powołani przez Jezusa apostołowie, a w pierwszym rzędzie to sam Jezus jest tym, który się oburza: "Jeszcze nie pojmujecie? Jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy". (...) Dwa lata po narodzinach Chrystusa Herod umiera w męczarniach, mając za sobą trzydziestotrzyletni okres sprawowania władzy. W pompatycznym kondukcie okryte purpurą zwłoki przewozi się w złotej lektyce do twierdzy Herodium, położonej na południe od Betlejem. Jeden jedyny raz okazał serce, oddając do dyspozycji złote i srebrne ozdoby wystroju pałacowego, gdy w Judei zapanowała klęska głodu. "Był człowiekiem - brzmi opinia Flawiusza - srożącym się przeciwko wszystkim z jednakowym okrucieństwem, nie znającym miary w gniewie i uważającym się za stojącego ponad prawem i sprawiedliwością, a przy tym doświadczającego życzliwości fortuny, jak nikt inny". Życzliwość fortuny nie wystarczyła. W relacji Flawiusza na temat śmierci Heroda pojawia się osobliwa diagnoza. Jej przyczyną miała być czarna żółć. Herod miał za sobą bezprzykładną karierę. Jego bogactwo było równie niezrównane jak władza, luksus, posiadłości, pałacowy harem - a teraz kończy tak nędznie, jak z reguły zwykli kończyć despoci. Od dłuższego czasu stan jego zdrowia pogarsza się z dnia na dzień. Józef Flawiusz wspomina o "powolnym ogniu" nękającym i niszczącym jego wnętrzności. Obrzęki na jelitach wywołują nieopisane bóle: "Nogi, podobnie jak i podbrzusze, podbiegnięte było wodnistym, przezroczystym płynem, a na narządach płciowych powstał cuchnący wrzód pełen robaków". Ponieważ nie mógł znieść myśli, że nikt po jego zgonie nie pogrąży się w smutku, postanowił zaprosić dostojników z ludu i uwięzić ich na stadionie. Zaraz po jego śmierci łucznicy mieli wybić skazańców co do jednego. Tym sposobem jego odejście będzie przyczyną żalu i lamentów. Tylko dzięki Salome, jego siostrze, nie doszło do kolejnej krwawej rzezi. Za to dostało się innym, którzy na wieść o bliskiej już śmierci dyktatora pod wodzą rabinów Judy i Macieja usunęli złotego orła sprzed wejścia do świątyni, a także samemu synowi Antypatrowi przewidzianemu do objęcia po nim tronu. Jak gdyby musiał zstąpić bezpośrednio w otchłanie piekieł, w zawirowaniach powstałych przy jego śmierci, porywa ze sobą jeszcze tysiące. Kolejny syn, Archelaus, torturuje ich i każe ukamienować w Jerozolimie. Panowanie Heroda zmierzało ku katastrofie. Prześladująca go mania doprowadziła do holokaustu żydowskich dzieci całej generacji. Cóż za paradoks: niegodny król chcący zabić Boga. Jego próżne wołania: "Bóg nie żyje" odbijać się będą echem przez całe stulecia historii. Kres barbarzyńskiego aktu daje jednocześnie początek rodzinie czczonej później jako święta. Właśnie ucieka, szukając bezpiecznego schronienia, jak gdyby na znak, że jej powrót nie stanowi zwykłej kontynuacji czegoś, co przynależy do przeszłości, lecz jest początkiem nowego, czegoś, co po potopie inicjuje największą akcję ratunkową wszech czasów: życie Jezusa Chrystusa. (...) ----- Peter Seewald "JEZUS CHRYSTUS. BIOGRAFIA", Dom Wydawniczy RAFAEL, rafael.pl Peter Seewald - dziennikarz, pisarz. Niegdyś zadeklarowany ateista, który po przeprowadzeniu serii wywiadów z kard. Josephem Ratzingerem wraz z rodziną powrócił do Kościoła katolickiego. Autor bestsellerowego wywiadu z papieżem Benedyktem XVI "Światłość świata: papież, Kościół i znaki czasu". Jako dziennikarz pracował m.in. dla "Sterna" i "Spiegla". Obecnie uchodzi za jednego z najbardziej znanych autorów religijnych w Niemczech. Jego najpopularniejsze publikacje, które ukazały się na rynku polskim to: "Sól ziemi", "Bóg i świat","Kiedy znów zacząłem myśleć o Bogu","Benedykt XVI: portret z bliska".