W maju Wisła przerwała tu wał. Zalała prawie całą gminę Wilków. 23 z 25 miejscowości. Cztery tysiące ludzi musiały uciekać. Po tygodniu woda zaczęła opadać. Przyjechali strażacy, włączyli pompy. Ale nie zdążyli. Kilka dni później przyszła kolejna fala. Jeszcze większa i groźniejsza. Tym razem woda stała dwa tygodnie. Względne osuszenie terenu zabrało drugie tyle. Dopiero potem zaczęli wracać ludzie. Wszystkich skrzywdziło... Krystyna Urbaniak: - Jak na wojnie. Najpierw ludzi rozgoni, a później wszyscy wracają. Stoimy na wale niedaleko domu, w którym przed powodzią mieszkali Urbaniakowie. Około 800 metrów od miejsca, gdzie Wisła przerwała umocnienia. Budynek należy do gminy. Krystyna i Marian wykupili mieszkanie na parterze. Na piętrze mieszkała ich córka, Danuta Charchuła. Razem z mężem Jackiem i czwórką dzieci. Właściwie piątką - jest jeszcze syn brata. Ale to zawiła historia. Od trzech tygodni mieszkają w dwóch kontenerach od Caritasu. Wcześniej błąkali się "po rodzinie". - Widzi pani te okna na piętrze? - pyta Marian Urbaniak. - Tylko je było widać. Pierwsza fala sięgnęła balkonów, druga była jeszcze wyższa. Woda weszła na piętro. Krystyna pokazuje pole obok: - Tutaj miałam takich ładnych ziemniaków nasadzonych. I groch, i cebulę. Piękne warzywa. Jak zaczęła woda iść, to coś mi się robiło. To było w piątek. Jeszcze do pierwszej godziny plewiłam grządki. Wał przerwało koło wpół do czwartej. Syn tam był i wcześniej zadzwonił: "Mama, przygotuj się na wszystko, wał przemaka, może nie dać rady". Mówili, że jak uda się go utrzymać do czwartej, to potem już będzie dobrze. Ale się nie udało. W ciągu godziny zalało wszystko. Nic nie mamy. Marian: - Nie tylko ty nic nie masz. Wszystkich skrzywdziło... Reszta poszła. Wsio... Krystyna: - Jak zerwało wał, to taki się szum straszny zrobił. Ludzie krzyczeli. Nie czekaliśmy nawet na telefon od syna, tylko uciekaliśmy, byle wyżej. Ci, co byli na wale, też zaczęli uciekać. Niektórzy ze strachu biegli z prądem wody. Ludzie wołali za nimi, żeby uciekali na boki: "Wracajcie na wał!". Strażaków to by potopiło... Czy wtedy przyleciał helikopter? Jacek Charchuła: - Przyleciał niedługo po tym, jak pierwszy raz rozerwało wał i wszyscy byli w domu. Marian: - Byłem z synami na wale. Jak się zaczęło to dziać, przybiegłem do domu i uciekliśmy na dach. Helikopter przyleciał i chyba chciał nas zabrać. Ale myśmy nie chcieli. Chcieliśmy jeszcze ratować nasze rzeczy. Potem przypłynął kolega i co się dało wsadziliśmy do łódki. Jacka nie było wtedy w domu. Akurat udało mu się dostać pracę w Puławach. Dorywczą. Wyszedł o piątej rano. Do domu już nie wrócił. Po 18 pojechał prosto do rodziny, która mieszka kilka wsi dalej. Dzieci mieszkały tam już od środy. Dlaczego nie wywieźli wszystkiego do rodziny, kiedy zawozili dzieci? Krystyna: - Myśleliśmy, że to jeszcze ocaleje, że będzie dobrze. O meblach to nawet nie było mowy, bo gdzie? I czym? Poza tym w domu jest bardzo wąska klatka schodowa, nie daliśmy rady. Tylko pralkę się udało i większość rzeczy osobistych. Reszta poszła. Wsio... Ule na dachu Kiedy przerwało wał, Anna Kozak, żona sołtysa Zastowa Polanowskiego, była na miejscu. Zastępowała męża, który akurat pracował w Niemczech: - Na początku radziliśmy sobie sami. Prawie cała wieś ruszyła na wały. Dopiero dzień przed ich przerwaniem przyjechała państwowa straż pożarna. Przejęli dowództwo. Pomogli nam przeciągać worki z piaskiem. Póki się dało, woziliśmy je na wozie konnym. Wał był już tak namoknięty, że tylko wozem dało się po nim jeździć. Jak nosiliśmy worki koło wału, to zapadaliśmy się w ziemi prawie po kolana. Jacek: - Kiedy woda zaczęła opadać, przyjechali ratownicy z Holandii i zaczęli ją wypompowywać. Ale po czterech dniach dali spokój, bo już było wiadomo, że idzie kolejna, większa fala. Zwinęli się i wyjechali do Kazimierza. Marian: - To wszystko widać na ścianie domu. Pierwsza fala zalała parter, sięgnęła pod balkon. Widać, bo ta warstwa jest brudniejsza. Druga była już czystsza i znacznie wyższa. O ponad pół metra. Weszła do góry i zalała piętro. Strasznie szybko szła. - A te ule na dachu? One też pływały. Dopiero jak woda trochę opadła i odsłoniła górę szopy, to razem z sąsiadem zepchnęliśmy je na dach. I jeszcze do dziś tam są. Nie ma czasu, żeby to ściągnąć. Woda zaczęła opadać po dwóch tygodniach. Znów przyjechali ratownicy. Rozstawili pompy... Zobacz nasz raport specjalny na temat tegorocznej powodzi w Polsce