Jego twórczość to barwny warkocz cytatów, nurtów i własnej, bardzo charakterystycznej wizji świata, okraszonej przerysowanymi, ale niezwykle prawdziwymi postaciami, którym wierzy się tak samo jak Pałusze. Artysta osadza je w sceneriach bardzo często fantastycznych, w których zderza się wieś, wielki świat, stopklatki z dzieciństwa artysty i popkultura. Nie bez przyczyny obecna wystawa, którą można oglądać w krakowskim Pałacu Sztuki, figuruje pod plastycznym tytułem "Fantastyka". I tym samym zaprasza, żeby wejść i napić się tych wszystkich barw, a następnie odlecieć z wiejskiego kosmodromu na podwórku u sąsiada, przelecieć nad dorobkiewiczami, którzy przewożą "malucha" kupionego w Peweksie na wozie, orkiestrą dopingującą się przed występem i stawem, wokół którego jeździ na motocyklu młodzian, zabiegający o względy blondyny. Ironiczny dystans W jego obrazach pojawiają się cytaty z popkultury, malarstwa, a nawet filmu. Odnajdziemy tu trochę Wojtkiewicza czy Podkowińskiego, motywy z "Samych swoich", a także te, które na stałe zapisały się w kanonie scen kojarzonych przez ogół, jak ta z nenufarami z "Nocy i dni". "W niemal każdym ze stylistycznych odniesień i przywołań zawartych w swoich pracach Pałucha posługuje się ironicznym dystansem. Wyczucie ironii jest niewątpliwie jednym z najistotniejszych znaków rozpoznawczych tego malarstwa" - podkreśla Mirosław Pęczak, autor "Agroturystyki Jacka Pałuchy". Artysta swobodnie igra z kolorem. Eksperymentuje, bo zderzenia barw są często zaskakujące, ale bardzo atrakcyjne. W rozmowie z Interią przyznaje, że te barwne igraszki to niezwykle istotna, dominująca wręcz w jego pracy czynność. Nie mieści się w "izmach" Jaki nurt reprezentuje? Nie sposób go zaszufladkować. Zdaniem Wiesława Ochmana Pałucha udowadnia, że - aby istnieć w świadomości odbiorców - nie musi się przynależeć do "izmów" i nie musi się pisać długich manifestów, aby wyjaśnić własną twórczość. "Wie, że niezwykle ważne jest bycie sobą" - dodaje. I tę niewymuszoną szczerość widać również w każdym zakamarku jego kompozycji, a deformacja, którą się posługuje - zwłaszcza, jeśli mówimy o proporcjach postaci - jest jakby naturalną konsekwencją funkcjonowania w świecie, o którym opowiada w swoich pracach. Zaburza więc z jednej strony proporcje, do których przywykło ludzkie oko, ale uczestnicy życia, toczącego się na płótnach artysty, są niezwykle wiarygodni. Emocje zaszyfrowane w pozach, charakterystycznych dłoniach, a przede wszystkim wymalowane na twarzach są tak oczywiste, że nie sposób wyobrazić sobie, by uczestnik malowanej sceny, mógł się zachować inaczej lub wyczarować inny grymas. Ochman zauważa, że już dziś możemy mówić o postaciach Pałuchy. "To wielkie osiągnięcie artysty, jeśli swoją sztuką potrafi obudzić umysły i dać przykład krytycznej interpretacji współczesnej rzeczywistości" - tłumaczy. Polskość udokumentowana Mówi o sobie, że nie jest ani publicystą, ani artystą, który sięga po podteksty polityczne. Podkreśla, że pokazuje sceny bardzo często zapamiętane z dzieciństwa. Są to więc kompozycje w jakimś sensie o charakterze dokumentów, pamiętników. Stykamy się w jego twórczości z intrygującą sekwencją memorabiliów. Tym bardziej interesującą, jeśli potrafimy zakotwiczyć przedstawianą scenę w jakimś kontekście - a tych odwołań znajdziemy u Pałuchy wiele. Ale nawet jeśli po drugiej stronie płótna jest widz, który nie zrozumie sugestywnych przedstawień wiejskiego wesela, ponurego baru, do którego władza wpadła się napić, transportu samochodu kupionego w Peweksie na wozie, to zawsze pozostaje to wierzchnie okrycie malarstwa: plastyczne, wciągające sceny, którymi można się po prostu zachwycić, nie wnikając zanadto w głąb. O kronikarskim charakterze malarstwa Pałuchy pisze właśnie Ochman, który zwraca uwagę na fakt, że dążenie do tworzenia swego rodzaju dokumentacji należy właściwie do rzadkich elementów twórczych. W otchłani mentalności Wśród motywów przewijających się przez płótna Pałuchy dominują te związane z przeszłością, wsią. "Pałucha eksploruje tę podskórną, niekiedy wstydliwą wiejskość. Dokopuje się do ciemnych głębin chłopskiej mentalności" - tłumaczy Pęczak. Co więcej, robi to bardzo spójnie, bo czerpie - choć nie wprost - z tego, co zwykło się nazywać malarstwem naiwnym, ale - jak podkreśla Pęczak - nie chodzi tu o proste przejęcie, ale o pewnego rodzaju "ekumenę wrażliwości" wizualnej. I to, co wydawać się może lekką wędrówką po agroturystycznych tematach, jest fascynującą podróżą przez dorodne łany społeczno-historycznych kontekstów z ludową, swojsko brzmiącą nutą.