Ma 44 lata. Senator ziemi bydgoskiej, do niedawna był ministrem obrony narodowej. Absolwent Uniwersytetu w Oxfordzie, w latach 1981-1989 jako uchodźca polityczny mieszkał w Wielkiej Brytanii. Dwa lata temu - po powołaniu na stanowisko szefa resortu obrony, zrzekł się na prośbę prezydenta obywatelstwa brytyjskiego. Wiele miesięcy spędził z afgańskimi partyzantami, relacjonując ich walkę dla zachodniej prasy. Sto dwa dni wędrówki po Afganistanie opisał we wznowionej niedawno i bijącej rekordy sprzedaży książce "Prochy Świętych: Afganistan czas wojny". Za zdjęcie rodziny zabitej w radzieckim bombardowaniu otrzymał nagrodę World Press Photo. Jego żona Anne Applebaum, jest znaną amerykańską dziennikarką, laureatką nagrody Pulitzera. Mają dwóch synów - Aleksandra i Tadeusza. Ile by za ciebie dali komuniści? "Strefa zdekomunizowana" - taką tablicę Radek Sikorski wbił własnoręcznie - jak słup graniczny - na obrzeżach swojej posiadłości w Chobielinie, gdy tylko SLD wygrało wybory parlamentarne w 1993 roku. To dość oryginalna reakcja na wynik demokratycznego głosowania, ale przestaje dziwić, skoro sam polityk mówi o sobie, że jest zdeklarowanym antykomunistą. W marcu 1981 r. - podczas wydarzeń bydgoskich - przewodniczył uczniowskiemu komitetowi strajkowemu, a jego rodzice działali w "Solidarności". Kiedy parę miesięcy później znalazł się w Wielkiej Brytanii, bez trudu uzyskał status uchodźcy politycznego. Ów "zdekomunizowany" dwór w Chobielinie pochodzi z XIX wieku. Otacza go 14 hektarów łąk i lasów, tuż obok przepływa Noteć. W latach 80. rodzina Sikorskich kupiła go od miejscowego PGR. Za kompletną ruinę otoczoną zadeptanym przez miejscowych chłopów parkiem zapłacili wtedy 1200 dolarów. Sporą część tej astronomicznej na owe czasy kwoty Radek przysłał z zagranicy. Paradoksalnie - jego doświadczenie emigracyjne sprzed ponad 20 lat może być ciekawe również teraz, bo znów, choć z innych powodów jest udziałem milionów młodych Polaków. Gdy 18-letni Radek Sikorski ruszał na Wyspy, było to - wedle jego słów - jak wyprawa na Księżyc. "Przygotowania trwały cały rok, a koszty pochłaniały całe rodzinne oszczędności. To była podróż do innej cywilizacji, a na dodatek każdy, kto wyjeżdżał na Zachód, miał w głowie tę samą myśl: Może nie wrócę? Skazywaliśmy się na prawdziwą separację, bo wykonanie telefonu było dużym problemem zarówno finansowym, jak i technicznym. Wtedy wyjazd do Anglii to było wielkie wydarzenie, a dzisiaj w Nakle nad Notecią mieszkają osoby, które pracują na giełdzie w Londynie".