Przed kilku tygodniami opowiadałeś Czytelnikom "Angory" o francuskich winach. Dziś uzupełnijmy tamtą rozmowę o absynt, o którym traktuje jeden z twoich "Paryskich pasaży". Absynt - zielona muza największych: Zoli, Baudelaire'a, Verlaine'a, Rimbauda, Maneta, Degasa, van Gogha, Toulouse-Lautreca... Długo trzeba by wymieniać. Absynt to jest taka nalewka na ziołach, która powstała z pracy nad specjalnymi gatunkami ziół. Jego moc dochodziła do 70 procent. Na przełomie XIX i XX wieku odegrał rolę alkoholu halucynogennego. Jego spożycie było rodzajem rytuału, oczyszczania z grzechu powszedniości. Stał się alkoholem narodowym. Żaden inny nie pozostawił we Francji silniejszych odcisków literackich. Dlaczego? Tego się nie da wyjaśnić. Pewne alkohole, pewne gadżety, pewne elementy życia codziennego nabierają specyficznego i zupełnie magicznego znaczenia. Tak samo, jak nie da się wyjaśnić, dlaczego polska wódka nabrała takiego, a nie innego znaczenia. Nalewka na ziołach. To wszystko. Jak się go piło? Różni artyści się nim zalewali. Ale nie tylko artyści. Również ich muzy, również hrabiny, bankierzy, znudzone żony, wiejscy księża i zwykli pijacy. Był wyrafinowanym alkoholem, ponieważ można go było pić na różne sposoby. Bezpośrednio z butelki lub nalewać do szklanki i wypijać bez żadnych dodatków. To był eksperyment niesłychanie trudny, ponieważ można się było natychmiast przekręcić. Absynt jest nie tyle mocny pod względem zawartości alkoholu, co jego smak jest taki, że można natychmiast zwymiotować. Jeśli ktoś pił alkohol anyżkowy, to wie, że wypicie takiego absolutu ma smak znacznie intensywniejszy. Jednak byli tacy, którzy pili absynt bez żadnych dodatków. Inny sposób to picie go z wodą, tak jak pije się anyżkowe aperitify. Oczywiście prawdziwi znawcy absyntu pili go inaczej. Ponieważ anyżkowy smak łączył się w nim z potężną goryczką, niezbędny był cukier i lód, najlepiej tłuczony. I przede wszystkim łyżka, specjalna dziurawa łyżka, którą umieszczało się na kielichu. Na tę łyżkę kładło się cukier, na który lało się absynt. Absynt przesączał się przez cukier i dziury w łyżce. Do tego można było jeszcze dodać wody lub lodu, albo jakoś inaczej rozcieńczać - jak kto chciał. Po zetknięciu z wodą i cukrem absynt nabierał błogich odcieni zieloności. Do tej pory można kupić takie specjalne kielichy i łyżki. Taka łyżka do przesączania i mieszania absyntu dla niektórych nabierała niemal kultowego znaczenia. Dla raczących się absyntem przeradzała się w narzędzie odlotu, a dla kolekcjonerów - w mroczny przedmiot pożądania. To były prawdziwe dzieła sztuki - srebrne, miedziane, cynowe. Były czymś w rodzaju klucza otwierającego drugą stronę lustra. Jak na słynnym obrazie Maneta, poświęconym absyntowej amnezji. Prócz łyżek były też fontanny do absyntu. Fontanny do absyntu były urządzeniami w rodzaju ekspresu do kawy. Tyle że na zimno i bez kawy. Taka szklana bania, spod której wystawały cienkie kraniki. Absynt sączył się przez zimne filtry z cukrem i skapywał z tych kraników, kropla po kropli, do podstawionych naczyń. I truł, szkodził, wywoływał szaleństwo... Truł na pewno, ale truł z wdziękiem. Został zakazany, ponieważ wykryto w nim jakieś trujące związki. Według niektórych świadectw medycznych, przyspieszał różne choroby psychiczne i powodował rozmaite schorzenia żołądkowe. Ale jak było naprawdę - nie wiadomo. Nie wiadomo, ponieważ ci, co pili absynt, bardzo często chorowali na inne choroby. Przede wszystkim na choroby weneryczne. Nie wiadomo, czy to czasami nie choroba weneryczna przyspieszała zgon lub wariactwo, a absynt zmniejszał cierpienia wywołane chorobami wenerycznymi. Na ten temat nie mamy jasności. Został zakazany w czasach Wielkiej Wojny. Walczyły z nim ligi antyalkoholowe i producenci wina, którym absynt odbierał chleb. Ale wrócił na francuski rynek. Pojawił się niedawno, pod zmienioną postacią i w różnych wariantach. Można go dostać w sklepach z alkoholami. Tyle tylko, że to nie jest absynt, ale absent. Została zmieniona jedna litera i w ten sposób można było ominąć prawo. Występuje w różnych odmianach i ma taką samą moc jak dawniej. Można go kupić z osobną szklanką i z dziurawą łyżką po to, żeby go przesączać przez cukier. A jak smakuje? Jest równie ohydny jak dawniej, zajeżdża drożdżami, ale pachnie anyżkiem, tymiankiem, dziką różą. Rozmawiał: Leszek Turkiewicz