Najwyższa więc pora wrócić do normalności: odciążyć nieszczęsne kobiety z najgłupszej pracy: zawodowej. Dawniej kobiety też pracowały na kilku etatach: praczki, kucharki, sprzątaczki, szwaczki, prasowaczki, opiekunki dzieci. Musiały być wszechstronne - co rozwija inteligencję (podczas gdy praca przy okienku na poczcie ogłupia). Ponieważ nie musiały tracić czasu na dojazdy, jakoś sobie z tym radziły. Od maleńkości były zresztą chowane tak, by umiały te czynności sprawnie wykonywać - i sprawnie godzić. Chłopcy tłukli się kijami i pięściami, grali w piłkę, biegali, łazili po drzewach - szykując się do roli Obrońców i Żywicieli Domu - a dziewczynki uczyły się roli Pań Domu. Pani domu - jeśli jako tako swoje obowiazki wykonywała - mogła liczyć na zapłatę w postaci 100 proc. miłości dzieci i 100 proc. lojalności męża (piszę o "lojalności" - z wiernością to różnie bywało...). Dziś kobiety harują zawodowo - ale ponieważ ich myśli są raczej w domu, więc w pracy otrzymują ponoć 42 proc. tego, co otrzymuje mężczyzna. "Za równą pracę" - jak twierdzą feministki. Przyjrzyjmy się temu bliżej. Parę lat temu zwyciężczyni (wśród kobiet) Maratonu Nowojorskiego zaprotestowała - bo dostała 42 proc. tego, co otrzymał zwycięzca. Ona była jednak na mecie 23. I otrzymała 7 razy więcej pieniędzy niż mężczyzna, który był 22., czyli przed nią... I to samo jest w pracy. Gdy słyszę, że kobiety w supermarkecie tachają 100-kilowe ciężary po podłodze - to zauważam, że mężczyzna przeciągnąłby te ciężary pięć razy szybciej - więc chyba słusznie zarobiłby dwa razy więcej? To pokazuje, jak kobiety są karane tym, że zanika podział na prace "męskie" i "kobiece". W normalnym kraju (poza okresami wojen!) kobieta, której kazano by targać 100 kg, tylko by się roześmiała i powiedziała: "Przecież to jest robota dla mężczyzny!". I jej kobieca godność nie pozwoliłaby się tego nawet dotknąć. I firma - nolens volens - musiałaby nająć mężczyznę. Dziś jest "równouprawnienie" - co oznacza, że można z kobietami zrobić wszystko: kląć przy nich, "molestować", kazać dźwigać ciężary, czasem i pobić - a taka nawet nie piśnie; bo przecież "równouprawnienie". Wracając do tego, co otrzymywały kobiety: dziś kobieta otrzymuje 42 proc. płacy mężczyzny - i (poza feministkami, które z tych protestów nieźle żyją) nie protestują, bo dobrze wiedzą, co potrafi mężczyzna - a co potrafią one. Widział ktoś na "Extreme Sports" połowę kobiet wyczyniających ewolucje na motocyklach, rowerach, snowboardach czy choćby deskorolkach? Czasem jedna się trafi... Kobiety zatem znają swoje możliwości - i swoje miejsce. Wiedzą za to, że w domu, to ONE są Paniami; facet koszuli sobie nie uprasuje (umie, oczywiście - ale tu z kolei męska godność mu nie pozwala), obiadku nie zrobi - no, i dziecka nie urodzi. Czynności poprzedzające ten akt o 10 miesięcy księżycowych też są przez mężczyzn wysoko cenione... Więc kobiety normalne wolą być w domu. Jeśli jednak kobieta pójdzie do pracy zawodowej, gdzie otrzymuje 42 proc. wynagrodzenia mężczyzny - to niech się potem nie dziwi, że w domu otrzymuje 58 proc. miłości dzieci i 58 proc. lojalności męża. On podejrzewa ją o romanse - a co najmniej o to, że jest "molestowana", dzieci widzą, że mama nie poświęca im tyle uwagi, ile by chciały, że pichci obiad w pośpiechu. Mąż nieszczęśliwy, nieszczęsne dzieci wałęsają się z kluczem na szyi po ulicach, ona przepracowana i nieszczęśliwa... ...ale "równouprawniona"! Jak jasna cholera! Janusz Korwin-Mikke Zobacz nasz raport specjalny: Janusz Korwin-Mikke - zawsze pod prąd