- Moja przygoda z witrażami zaczęła się 23 lata temu - wspomina Andrzej Hibner, właściciel znanej łódzkiej pracowni. W latach osiemdziesiątych w tej branży działało tylko kilka firm. Dziś ich liczba zbliża się do czterdziestu. Ostra konkurencja oraz zalew dalekowschodniej, zwłaszcza wietnamskiej tandety powodują, że ceny nie rosną, a nawet nieznacznie maleją. W zależności od pracochłonności (ilości elementów) metr kwadratowy witrażu może kosztować od 2 do ponad 4 tysięcy złotych. Wszystko zaczyna się od projektu. Potem na jego podstawie powstaje karton w skali 1:1, który tnie się na szablony, to znaczy pojedyncze elementy witrażu. Wreszcie nadchodzi najważniejszy etap, czyli cięcie szkła. - Nawet przy dużym doświadczeniu może dojść do pęknięcia, gdyż niektóre partie szkła mogą mieć w sobie naprężenia wewnętrzne - wyjaśnia Hibner. Współcześni polscy witrażyści przeważnie korzystają ze szkła rodzimej produkcji, pochodzącego z huty w Jaśle. - Jest najwyższej światowej jakości - zapewnia pan Andrzej. - Można je kupić w dziesiątkach kolorów, setkach odcieni. Nic dziwnego, że cieszy się coraz większym zainteresowaniem zagranicznych odbiorców, co powoduje stałe windowanie cen. Dziś metr kwadratowy jasielskiego szkła kosztuje około 300 zł. Jeżeli zależy nam na niepowtarzalnym efekcie gry światła, powinniśmy zamówić witraż ze szkła Tiffany'ego. Louis Comfort Tiffany, genialny projektant, malarz i milioner, pod koniec XIX wieku opatentował nowatorską metodę produkcji dwuwarstwowego, ręcznie wałkowanego szkła. Do dziś prawa do jego produkcji ma mają tylko huty amerykańskie. Metr kwadratowy szkła Tiffany'ego to wydatek od 600 złotych w górę. Najmniej wybredni mogą się zadowolić tanim szkłem rosyjskim. - Rosyjska oferta jest uboga w kolory, zaledwie dwa, trzy odcienie zieleni, żadnych szarości czy beżów, ale jest tania, więc znajduje coraz więcej nabywców - twierdzi właściciel. Żeby szkło zyskało odpowiedni kolor, dodaje się do niego tlenki metali. Tlenki żelaza dają kolory brunatne. Tlenek kobaltu zapewnia barwę niebieską. Chromu - zieloną. Najdroższe jest szkło czerwone i różowe, gdyż do jego produkcji używa się tlenku złota. Wreszcie poszczególne elementy łączy się ołowianymi ramkami, które spaja się cyną. Żeby szkło mocno siedziało w całej konstrukcji, dodatkowo uszczelniane jest kitem. Witraże Hibnera można podziwiać w kościołach całej Polski, np. w Bielsku Podlaskim, Bielawach, Radomsku i dawnym klasztorze kamedułów w Wigrach. - Duże kompozycje sakralne robi się w pracowni w kawałkach i pierwszy raz w całości widzimy je dopiero po montażu na miejscu przeznaczenia - wyjaśnia Hibner. - Wówczas nie ma już czasu na poprawki, co najwyżej można myśleć o przycięciu pojedynczego kawałka szkła. Dlatego ta praca wymaga tak wielkiej precyzji. Największą dumą artysty są witraże zdobiące zakopiański kościół Na Toporowej Cyrhli. Powierzchnia wszystkich okien wyniosła ponad 50 metrów kwadratowych, a praca zajęła kilka lat. Witraże Hibnera zdobią też wiele świeckich budynków - m.in. Muzeum Wódek w Łańcucie, rezydencje w Argentynie i kalifornijskiej Krzemowej Dolinie. Jednak najwięcej z nich można spotkać w Łodzi. Banki Handlowy i Pocztowy, restauracje "Savoy" i "Esplanada" to najbardziej znane realizacje. Ważną częścią działalności pracowni są prace konserwatorskie. Przez wieki witraże montowano tak, jak normalne, standardowe okna. Gdy zimą od zewnętrznej strony atakowała je niska temperatura, od wewnętrznej mogła być wyższa nawet o 30-40 stopni. W efekcie pierwsza znikała malatura, później zmniejszała się grubość ołowianych łączeń, a następnie szkło pokrywało się matowym nalotem. Dlatego dziś zazwyczaj witraże montuje się na normalną, przezroczystą szybę, a producenci okien oferują całą gamę przystosowanych do tego ram. Przystępując do konserwacji, najpierw robi się zdjęcie. Następnie kładzie się kalkę i obrysowuje witraż tak, aby wiedzieć, gdzie które szkło powinno się znajdować. Kolejny etap to rozebranie kompozycji na kawałki. Szkła myje się w odpowiednio przygotowanych kąpielach, które zapewnią odzyskanie dawnego blasku. Zniszczone kawałki uzupełnia się nowymi, czasem poprawiając je malaturą. Pracownia Hibnera przywracała dawną świetność witrażom w fabrykanckich pałacach Herbsta i Poznańskiego, a także w willi Chimera, uważanej za najbardziej stylową secesyjną rezydencję w Polsce. - Gdy mam dobry rok, jestem w stanie wyprodukować niewiele ponad 50 metrów kwadratowych witraży. Przy zatrudnieniu jednego pracownika to szczyt możliwości mojej pracowni. Czasem jest to kilka dużych kompozycji przeznaczonych dla obiektów sakralnych lub publicznych, czasem więcej drobnicy. Jeżeli witraż jest należycie konserwowany, a skorodowane elementy w porę wymieniane, to wówczas na moje wyroby daję 500 lat gwarancji - śmieje się pan Andrzej.