To nie wszystko. Sąd wprowadza jeszcze zastrzeżenia. O warunkowe przedterminowe zwolnienie Krystian B. może się starać dopiero po 20 latach odsiadki. Powód? - Oskarżony gromadził już informacje w swoim komputerze na temat kolejnego mężczyzny, z którym związała się jego była żona - zdradza w uzasadnieniu do wyroku sędzia Lidia Hojeńska. Oprócz tego Krystian B. ma zapłacić rodzinie zamordowanego Dariusza J. niemal 15 tysięcy złotych, a także pokryć koszty sądowe swojego procesu. Słucha tego wszystkiego ze spokojem. Czasem tylko spogląda w stronę swoich rodziców, którzy siedzą kilkanaście metrów od niego na miejscach dla publiczności. Jednak kiedy rozprawa się kończy, nie chce tak jak zwykle rozmawiać z dziennikarzami. Zawsze miał im coś do powiedzenia. Dzisiaj proszony o komentarz do swojego wyroku rzuca tylko: - Dziękuję bardzo. I znika, wyprowadzany przez policjantów do aresztu śledczego. Roztrzęsiona jest natomiast jego mama. Kobieta była na każdej rozprawie Krystiana B. i zawsze przekonywała o niewinności swojego syna. - Na pewno złożymy apelację w stosownym czasie - mówi podniesionym głosem. - Szkoda, że sąd przesłuchał tylko tych świadków, którzy na temat Krystiana mówili źle. Jest mnóstwo ludzi, którzy zaświadczą, że był dobrym ojcem i mężem. Więcej mówić nie chce, ucieka przed kamerami i skierowanymi w jej stronę mikrofonami. Podobnie żona zamordowanego - Agata J. Właściwie kobieta pała niechęcią do tłumu dziennikarzy, który kłębi się na korytarzu sądowym. - Przestańcie robić z mordercy bohatera! - niemal syczy przez zęby i odwraca się tyłem do kamer. W tym tłumie najspokojniejszy jest chyba dzisiaj Tadeusz J. - ojciec zamordowanego Dariusza. Do tej pory przy każdej rozprawie to on chodził podenerwowany, niespokojny. Z niepokojem oczekiwał wyroku. Dzisiaj, na prośbę fotoreporterów, wyjmuje z teczki zdjęcie swojego syna i w milczeniu daje się fotografować. - Długo na to czekałem, ale się doczekałem. Wreszcie przyszła sprawiedliwość - mówi cicho, jakby sam do siebie. Rzeczywiście czekać musiał bardzo długo. Jego syn zaginął we Wrocławiu w połowie listopada 2000 roku. Ciało Dariusza J. wyłowiono z Odry niemal miesiąc później - 10 grudnia, przynajmniej kilkaset kilometrów od Wrocławia. Kilku prokuratorów i policjantów próbowało rozwiązać zagadkę tej śmierci. Zajęło im to ponad pięć lat. Kluczyli i głowili się. Raz nawet śledztwo w sprawie śmierci Dariusza J. zostało umorzone z powodu - jak to napisał prokurator - "niewykrycia sprawcy". W tym czasie oskarżony podróżował po całym świecie. Wydał też książkę "Amok".