W czwartkowy wieczór 22-letnia kobieta pochodząca z podkieleckiej wsi chciała wrócić okazją do domu - informuje "Echo Dnia". Wsiadła do samochodu, który zatrzymał się koło niej, mimo że akurat tego auta nie próbowała zatrzymać. Wóz ruszył w kierunku jej rodzinnej miejscowości, ale tam nie odjechał - skręcił w las. Tu kierowca zatrzymał auto. Policjanci opowiadają, że najpierw próbował zmusić kobietę, żeby go zaspokoiła, a gdy odmówiła, chciał zrobić to sam. W końcu siłą ją rozebrał i zgwałcił. Już po "wszystkim" chciał nawet odwieźć swoją ofiarę do domu. Przerażona dziewczyna uciekła. 22-latka zapamiętała numer rejestracyjny auta swojego oprawcy. Gdy ten już odjechał, zadzwoniła do przyjaciela, opowiedziała, co się stało. Chwilę później oboje byli na policji, a funkcjonariusze ustalili, że auto należy do mieszkańca Kielc. Nieoznakowanym radiowozem pojechali wraz z 22-latką na osiedle KSM, a tam na przyblokowym parkingu dziewczyna zauważyła samochód, którym wywieziono ją do lasu. Nie miała wątpliwości, że to ten właśnie wóz. Moment, gdy policjanci po cywilnemu chodzili koło samochodu, zauważył... jego właściciel. Nie musieli więc iść po niego do mieszkania - sam do nich wyszedł, sądząc, że to złodzieje chcą mu ukraść auto. 46-letni kielczanin, rozpoznany przez zgwałconą kobietę, trafił na policyjny "dołek", a potem przed oblicze prokuratora. W prokuraturze postanowił skorzystać z toalety, ale o jakie korzystanie chodziło, nie bardzo wiadomo - znaleziono go, gdy zemdlony leżał na podłodze ze skarpetką obwiązaną wokół szyi. Albo chciał się powiesić, albo... symulować próbę samobójczą, żeby zamiast za kraty, trafić do szpitala. Na nic się to nie zdało, bo lekarz stwierdził, że pobyt w wiezieniu mu nie zaszkodzi. W niedzielę 46-latek został aresztowany na trzy miesiące pod zarzutem zgwałcenia 22-letniej kobiety.