Do pierwszej poważnej awarii doszło w 1997 roku, gdy do gleby przedostało się 30 tys. ksylenu. Dziś na terenie zakładu przechowywanych jest 150 tys. ropopochodnych substancji w 40-letnich zbiornikach. W środę pracownik inspektoratu środowiska twierdził, że są tam specjalne otwory, dzięki którym gleba jest monitorowana. Wczoraj okazało się, że owe otwory są zasypane i nikt nie wie, kto i kiedy to zrobił. Sprawę bada prokuratura. Mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali wycieki w urzędzie gminy, po raz ostatni w maju. Sekretarz urzędu nie przypomina sobie jednak żadnego pisma. O wycieku wiedziało starostwo, urząd gminy, inspektor sanitarny i ochrona środowiska. Nikt nie reagował. Jak nieoficjalnie dowiedziało się RMF, wojewoda nakazał wyciszyć sprawę i uspokoić mieszkańców. Wystarczy jednak porządna ulewa, by trucizna spłynęła w dół rzeki, a wtedy może zanieczyścić ujęcie wody. Władze gminne i wojewódzkie, inspektor sanitarny i ochrony środowiska deklarowały wczoraj pomoc w usunięciu chemikaliów. Wiadomo jednak, że żadna z nich nie ma na to pieniędzy.