Sprawa bulwersuje, bowiem to właśnie prezydent, jak każdy gospodarz raz w tygodniu przyjmuje swoich mieszkańców na kilkugodzinnym dyżurze. Taki ma obowiązek. Prezydent stwierdził, że nie ma żadnych możliwości, by pomóc bezrobotnym, a skoro ponad 90 proc. odwiedzających go osób przychodzi właśnie w tej sprawie - to on traci z nimi czas. Jak tłumaczy, mógłby wysłuchać ludzi źle obsłużonych przez urząd lub mających problemy z wyceną jakiejś działki. - Wszystkich powinien przyjmować. Po to jest wybrany, żeby załatwiał sprawy, bo przecież do kogo pójdziemy? - pytają zbulwersowani mieszkańcy Starachowic. Mimo takich głosów, prezydent uważa, że osoby poszukujące pracy powinny kierować się do urzędu pracy i do przedsiębiorców, a nie do niego.