Reporter RMF zbadał sytuację na lokalnym rynku sandomierskim. Tu związek ogrodniczy od wielu miesięcy próbuje przekonać rząd do swoich racji. Na razie bez rezultatu. Problem numer jeden to cena jabłek czy pomidorów. Nasi hodowcy oczekują tirów ze wschodu, które zabrałyby ich towar. Tylko dzięki takim transakcjom mają okazję dostać cenę wyższą niż poniesione nakłady. W ten sposób sprzedawane owoce i warzywa nie są nigdzie księgowane, to taka "szara strefa". Do budżetu państwa nie trafia z niej ani grosz. - Jeśli nie doczekamy się pomocy ze strony rządu, trudno będzie uruchomić handel z prawdziwego zdarzenia ze wschodem z prawdziwego zdarzenia - powiedział reporterowi RMF prezes Sandomierskiego Związku Sadowniczego Ryszard Ciźla. Na razie hodowców zostawiono samym sobie, a niskie ceny ich produktów dyktują przetwórnie owoców, które kilka lat temu zostały sprzedane Niemcom. Plantatorzy zarzucają rządowi, że umowy sprzedaży zawarto na wyjątkowo trudnych warunkach i teraz nikt nie ma kontroli nad przetwórniami.