Lista zarzutów jest niesłychanie długa i wynika z niej, że przestępczą działalność dyrekcji po cichu tolerował poprzedni, SLD-owski zarząd Kielc. Kilka przykładów. - Właściciel jednego z lokali płacił za pomieszczenie, które miało mieć 50 m2. Okazało się, że jest tam 124 m2. Zabrakło 74 m2 - mówił przedstawiciel prezydenta miasta. Znajomym zmniejszano czynsze, a dział windykacji nie robił nic. Zatrudniono też - bez przetargu - biuro detektywistyczne, które na ściąganiu zaległości zarobiło prawie milion zł. Jak ustalił reporter RMF, praca w zarządzie MZB była bardzo przyjemna. Co jakiś czas władze spotykały się w restauracjach "na podsumowaniu realizacji zadań". Raz kosztowało to podatników 1400 zł., innym razem 900 zł., a kiedy zaproszono do stołu zarząd miasta i kilku radnych, rachunek wzrósł do 3700 zł. W sumie chaos w dokumentach i nieprzestrzeganie przepisów zubożyło miejską kasę o 15 milionów złotych. Ta suma pokryłaby zadłużenie ledwo dyszącego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Kielcach. Mimo że stwierdzono nieprawidłowości, to nikt nie podał się do dymisji. Dyrektor MZB nadal pobiera pensję (prawie 10 tys. zł). Na jego zwolnienie musi się zgodzić sejmik wojewódzki, bo jest on jego radnym. Poprzedni prezydent, który musiał wiedzieć o nie prawidłowościach w MZB, jest dziś szefem Agencji Dróg Krajowych w Kielcach. W nagrodę? Tego już nie chciał powiedzieć, bo odmówił rozmowy z reporterem RMF.