Dokładnie rok temu inwentaryzacja kieleckiej Biedronce wykazała straty. Następnego dnia kierownik sklepu zabrał krzesła z kas i przez następny miesiąc kasjerki pracowały na stojąco. Nie pomagały nawet zaświadczenia o chorym kręgosłupie czy innych dolegliwościach. To jednak nie wszystko. Jeden z kierowników regionalnych często odwiedzał Kielce. Mężczyzna sprawdzał czy pracownicy nie okradają sklepu i czy należycie pilnują towaru. Miał na to oryginalny sposób. - Podjeżdżał do kasy, jak inni klienci, w czasie godzin pracy. Miał w rękawie np. gumę czy coś innego. Jeżeli nie zauważyłyśmy tego, to był spisywany protokół, że kasjerka nie zauważyła. To kończyło się np. naganą - mówiły reporterowi kasjerki kieleckiego sklepu. Kobiety dziś już nie pracują w Biedronce. Przedstawiciele firmy twierdzą, że nic nie wiedzą o tego typu incydentach. - Obiecuję panu, że dowiem się i będą wyciągnięte konsekwencje, ale nie mogę się opierać na zarzutach osób, które już w Biedronce nie pracują - powiedziała rzeczniczka Biedronki Małgorzata Spychała. Sprawą osobliwych kar w opolskiej Biedronce zajęła się Państwowa Inspekcja Pracy. Inspektorzy PIP stwierdzili, że w czasie ich kontroli w sklepie w kasach nie było foteli, a to jest niezgodnie z Kodeksem Pracy. Na razie nie wiadomo jaką karę poniesie Biedronka. Na razie rzeczniczka sieci wyraziła "ubolewanie z powodu braku foteli i zapowiedziała ukaranie winnych".