Jan G. zginął w nocy 28 października w swoim mieszkaniu, po tym jak wnuk osiem razy uderzył go młotkiem w głowę. Stało się to podczas awantury o kartę bankomatową, którą 19-latek zabrał dziadkowi i wypłacił pieniądze. Następnego dnia chłopak wrócił na miejsce zbrodni i podpalił mieszkanie dziadka. We wtorek oskarżony nie chciał składać wyjaśnień. Sąd odczytał jego wyjaśnienia ze śledztwa. Podczas przesłuchania oskarżony mówił, że w 2007 roku jego rodzice z młodszym rodzeństwem wyjechali na stałe za granicę. On zamieszkał z dziadkiem, Janem G. Ponieważ mężczyzna miał do niego pretensje o naukę i wychodzenie z domu, chłopak po miesiącu przeniósł się do drugich dziadków. Często jednak odwiedzał Jana G. Kiedy starszy mężczyzna był w szpitalu, Robert M. zabrał z jego domu kartę bankomatową, do której znalazł PIN, i kilka razy wypłacił z konta pieniądze. Według prokuratury było to ponad 3,6 tys. zł. Potem Jan G. wyjechał do sanatorium. Wrócił 27 października. Następnego dnia wieczorem Robert M. przyszedł do niego i przyznał się do zabrania karty i wypłacenia pieniędzy. Przepraszał dziadka i obiecywał, że zwróci pieniądze. Był trzeźwy. Z relacji chłopaka wynika, że mężczyzna zdenerwował się, krzyczał na wnuka, nazywał go m.in. złodziejem. Zamachnął się ręką, w której miał jakiś przedmiot. Chłopak się uchylił. Wyrwał ten przedmiot - według prokuratury był to młotek - z rąk dziadka i uderzył go kilka razy w głowę. Mężczyzna przewrócił się. Oddychał, gdy chłopak zabrał jeden z kluczy i wyszedł z mieszkania. Oskarżony wrócił do domu drugich dziadków, wykąpał się i umówił z kolegą. Poszli do kasyna i na dyskotekę. Robert M. pił alkohol. Z dyskoteki wyszedł po godz. 4 ze swoją dziewczyną, która pracowała tam jako kelnerka. Poszli do niego. Ok. godz. 6 chłopak wstał i poszedł do mieszkania dziadka. Jak mówił, zastał go w innej pozycji niż ta, w której go zostawił - mężczyzna klęczał przy łóżku z głową na pościeli. Chłopak wziął z kuchni zapałki, zapalił jedną lub dwie i rzucił na prześcieradło koło głowy dziadka. Gdy pościel się zapaliła, wyszedł z mieszkania. Po drodze zrobił zakupy. Wrócił do siebie i zrobił dziewczynie śniadanie. Oskarżony powtarzał w śledztwie, że nie wie, dlaczego to zrobił. Tłumaczył, że stało się tak pod wpływem emocji, dlatego że dziadek go wyzywał i pierwszy zamachnął się na niego. - Chciałbym przeprosić moją mamę i moich bliskich za to, co się stało. Bardzo żałuję tego, co zrobiłem. Nie chciałem, tego zrobić - powiedział na sali sądowej. Prokuratura oskarżyła Roberta M. nie tylko o zabójstwo, ale także o podpalenie mieszkania i kradzież pieniędzy z konta. Chłopak nie był wcześniej karany.˙Grozi mu kara więzienia do dożywocia.