Jan G. zginął w nocy 28 października 2009 roku w swoim mieszkaniu, po tym, jak wnuk co najmniej osiem razy uderzył go młotkiem w głowę. Stało się to podczas awantury o to, że chłopak zabrał dziadkowi kartę bankomatową i wypłacił pieniądze. Po zabójstwie wnuk poszedł do salonu gier i na dyskotekę. Następnego dnia rano wrócił na miejsce zbrodni i podpalił mieszkanie. Sąd uznał, że Robert M. jest winny zabójstwa, kradzieży pieniędzy oraz zniszczenia mieszkania poprzez jego podpalenie. Wymierzył mu za to karę łączną 15 lat pozbawienia wolności. Według przewodniczącego składu orzekającego Tomasza Zielińskiego, Robert M. działał z bezpośrednim zamiarem zabójstwa. Świadczy o tym charakter obrażeń stwierdzonych u pokrzywdzonego oraz zachowanie oskarżonego po zadaniu ciosów - Robert M. zostawił Jana G., gdy ten jeszcze żył, bez żadnej pomocy, zamykając drzwi do mieszkania. Potem poszedł do kasyna, grał, pił alkohol, spotkał się z dziewczyną, a rano podpalił mieszkanie dziadka, by zatrzeć ślady zbrodni. - Gdyby oskarżony nie chciał śmierci dziadka, to niewątpliwie próbowałby mu pomóc - ocenił Zieliński. Sędzia zacytował opinie biegłych psychiatrów i psychologa, którzy nie stwierdzili u chłopaka choroby psychicznej ani upośledzenia. Cechuje go nieprawidłowy rozwój osobowości, m.in. nasilony egocentryzm i działanie pod wpływem impulsów. Według psychologa Robert M. uległ nieznacznej demoralizacji; potrzebował wówczas wzmożonej opieki rodziców (którzy jednak przebywali w Belgii - przyp. red.), ich obecność mogłaby skorygować błędy, które zaczęły się pojawiać. Sędzia podkreślił, że oskarżony mógł pokierować swym postępowaniem, zakończyć kłótnię bez używania agresji. Dlatego ocenił stopień jego winy jako wysoki. Zaznaczył jednak, że nie był on najwyższy z możliwych. Robert M. działał pod wpływem impulsu, nie planował przestępstwa. Takie zachowanie należy oceniać łagodniej, niż zachowanie sprawcy, który planuje popełnienie przestępstwa z pełną premedytacją. Czynów oskarżonego nie należy - zdaniem sądu - oceniać w kategoriach zaawansowanej i bezwzględnej demoralizacji. Wyrok nie jest prawomocny. Prokurator domagała się dla Roberta M. 25 lat pozbawienia wolności. Adwokat wnioskował o nadzwyczajne złagodzenie kary. Jego zdaniem Robert M. jest klasycznym przykładem eurosieroty. Chłopak przyznał się do winy. Nie potrafił wyjaśnić, czemu tak postąpił. Swój czyn tłumaczył w śledztwie agresywnym zachowaniem dziadka, który na wieść o kradzieży wyzywał chłopaka i zamachnął się trzymanym przedmiotem - według prokuratury był to młotek.