Z zamieszczonych do tej pory materiałów wynika, że amerykańskie służby miały inwigilować przedstawicieli władz Rosji, w tym prezydenta Władimira Putina. Według rzecznika Kremla, taka informacja zasługuje na uwagę i analizę. Jednak jak podkreślił Dmitrij Pieskow, nie jest niczym nowym, ani zaskakującym. Z dokumentów opublikowanych przez Wikileaks wynika, że do inwigilacji Władimira Putina amerykańskie służby wykorzystują pięć serwerów oraz dostęp do telefonów, komputerów, a nawet urządzeń gospodarstwa domowego. Do tej informacji odniósł się także szef rosyjskiej dyplomacji zapewniając, że stara się unikać sytuacji, w których mógłby być podsłuchiwany. "Staram się na rozmowy, które dotyczą wrażliwych kwestii nie zabierać telefonów, żeby nie znaleźć się w nieprzyjemnej sytuacji" - stwierdził <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-siergiej-lawrow,gsbi,17" title="Siergiej Ławrow" target="_blank">Siergiej Ławrow</a>. Wcześniej służby kilku krajów, w tym USA, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii oskarżyły Rosję o organizowanie ataków hackerskich na ich sieci komputerowe i inwigilowanie zachodnich polityków.