W kampanii przed majowymi wyborami w Wielkiej Brytanii coraz większego znaczenia nabiera Szkocka Partia Narodowa SNP. Jej liderka Nicola Sturgeon wypada najlepiej w przedwyborczych debatach, a po wyborach szkoccy nacjonaliści mogą decydować o tym, kto powoła rząd, choć sami do niego nie wejdą.
Według najnowszych sondaży, dwie główne partie - Konserwatyści i Labourzyści - mają jednakowe poparcie i żadna z nich nie zdoła utworzyć większościowego rządu.
Tymczasem zanosi się na to, że SNP zostanie trzecią co do wielkości partią w Izbie Gmin, wprowadzając do niej około 40 posłów. Szkoci zapowiadają, że zrobią wszystko, aby nie dopuścić do władzy Davida Camerona i Konserwatystów. Jeśli kogoś poprą, to Partię Pracy, wymuszając na niej ustępstwa bez wchodzenia w formalne układy koalicyjne.
"W Izbie Gmin można pokonać mniejszościowe rządy w indywidualnych głosowaniach i zmusić je do zmiany kierunku, a to byłby bardzo dobry sposób, by wysłuchano głosu Szkocji"- powiedziała wczoraj Nicola Sturgeon w debacie telewizyjnej z sześcioma innymi szkockimi liderami partyjnymi, wywołując oklaski.
Przedwczoraj, w pierwszej debacie w tym samym gronie, posunęła się jednak o krok za daleko. Kiedy zasygnalizowała możliwość kolejnego referendum niepodległościowego, widownia ją wybuczała.