Jak powiedział sekretarz generalny Związku Zawodowego Pracowników Administracji Publicznej (Sintap) Jose Abraao, w każdym dniu strajku nie zostanie przeprowadzonych ok. 3 tys. operacji. Niektóre z nich z powodu długiej listy oczekujących odbędą się dopiero w 2019 r. Abraao wyjaśnił, że w proteście, który rozpoczął się o północy z wtorku na środę, biorą udział przede wszystkim pracownicy administracji szpitali, personel pomocniczy i techniczny oraz salowe i salowi. “Nie są to główne osoby, przeprowadzające zabiegi, ale ich obecność na blokach operacyjnych jest niezbędna. Poza tym lekarze i pielęgniarki solidaryzują się z akcją protestujących" - dodał Abraao. Z szacunków związków zawodowych wynika, że w dwudniowym proteście w całej Portugalii bierze udział ok. 25-35 tys. pracowników szpitali. “W pierwszych godzinach po rozpoczęciu strajku do protestu przyłączyło się ponad 75 proc. personelu szpitali, z wyjątkiem lekarzy i pielęgniarek" - powiedział. Głównym postulatem strajkujących jest objęcie wszystkich pracowników szpitali publicznych 35-godzinnym tygodniem pracy. Z przywileju tego nie korzysta wiele osób zatrudnionych w placówkach służby zdrowia na kontraktach przez zewnętrzne spółki. Muszą oni pracować w tygodniu przez minimum 40 godzin. Protestujący domagają się też wypłaty zaległych wynagrodzeń za nadgodziny, a także podwyżek. Jak szacuje Sintap, średnia miesięczna pensja strajkujących pracowników szpitali nie przekracza 580 euro brutto. Według organizatorów strajku rząd otrzymał od protestujących także żądanie w sprawie zwiększenia liczebności personelu zatrudnionego w publicznych jednostkach służby zdrowia. “Nasz strajk opiera się na żądaniu rozmów ze stroną rządową. Jeśli zaplanowane w tym tygodniu spotkania z przedstawicielami gabinetu premiera Antonio Costy nie dojdą do skutku, to jeszcze w tym miesiącu przeprowadzimy kolejny strajk" - zapowiedział sekretarz generalny Sintap. Z Lizbony Marcin Zatyka