Angela Merkel długo nie miała z kim przegrać, aż do momentu swoistej i bynajmniej nieprzypadkowej koincydencji zdarzeń. Sondaże nie dawały byłemu ministrowi gospodarki i jednocześnie byłemu przewodniczącemu SPD Sigmarowi Gabrielowi żadnych szans w bezpośrednim starciu z przywódczynią Niemiec, dlatego zdecydował się na pokerowy ruch. Zaledwie kilka dni przed niedzielnym zjazdem swojej partii nieoczekiwanie zrezygnował z udziału w wyścigu do kanclerskiego fotela i zaproponował na swoje miejsce byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, namaszczając go jednocześnie na szefa SPD. Błyskotliwy debiut Posunięcie wicekanclerza okazało się przysłowiowym "strzałem w dziesiątkę". Niemiecka opinia publiczna na pojawienie się brylującego dotąd po korytarzach ważnych europejskich instytucji działacza zareagowała bardzo żywiołowo. Schulz błyskawicznie znalazł się na liście najważniejszych polityków niemieckich, zajmując na niej mocne, drugie miejsce i od razu zdeklasował swoją największą rywalkę Angelę Merkel, której przypadła w udziale dopiero czwarta lokata. Przeprowadzone ostatnio sondaże dowiodły ewidentnie, że depcze swojej konkurentce po piętach, a odsetek Niemców, którzy preferują go w roli kanclerza wzrósł już z 37 do 40 punktów procentowych. Co więcej, w badaniu Deutschlandtrend telewizji ARD został nawet uznany za polityka bardziej wiarygodnego niż obecna przywódczyni Niemiec. Spec od zadań pozornie niemożliwych Prezentując się w nowej roli, czyli oficjalnego kandydata SPD Martin Schulz od razu zaczął z wysokiego "C". Nie krył, że jego fundamentalnym celem jest zdecydowana wygrana socjaldemokratów w jesiennych wyborach do Bundestagu oraz odsunięcie od władzy Angeli Merkel i zajęcie jej miejsca. Misja trudna do zrealizowania, ale nie niemożliwa, bo były przewodniczący Parlamentu Europejskiego w przeszłości nauczył się, jak pokonywać przeszkody. Jako młody chłopak marzył o zawodzie piłkarza, ale kontuzja zniweczyła jego plany. Kryzys, w jakim się pogrążył, wpłynął na jego życiorys, ale kariery nie przekreślił. Jak sam podkreśla "własnymi siłami" wyuczył się zawodu i prowadził własną księgarnię. W latach 80. - dokładnie w 1987 roku, nie mając ani matury, ani studiów - został burmistrzem Wuerselen pod Akwizgranem w Niemczech Zachodnich i sprawował tę funkcję przez ponad 10 lat. Punkt zwrotny w biografii Pod koniec lat 90. z sukcesem wystartował do Parlamentu Europejskiego, zdobywając mandat eurodeputowanego. Punktem zwrotnym w jego biografii okazał się rok 2012, kiedy został wybrany na Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Doświadczenia nabyte w Brukseli utorowały mu drogę do obecnego, błyskotliwego debiutu w polityce krajowej, co nie zdarza się zbyt często. - Do tej pory politycy zwykle najpierw robili karierę na poziomie krajowym, a dopiero później, niejako na czas ukoronowania, byli wysyłani do instytucji europejskich. Złośliwie mówiło się nawet "Opa geht nach Europa", czyli "do Europy idzie dziadek" - wyjaśnia w rozmowie z Interią doktor habilitowany Sebastian Płóciennik z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - W tym przypadku mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Martin Schulz budował swój kapitał polityczny przede wszystkim na poziomie europejskim i wraca z nim teraz na poziom krajowy - precyzuje. Bezpardonowy styl wypowiedzi Ognisty temperament i wyjątkowo cięty język sprawiały, że Martin Schulz był zawsze widoczny na międzynarodowej arenie. W pamięci potomnych zapisał się jako ten, który publicznie atakował czołowych przywódców. Do historii przeszła jego wymiana zdań z Silvio Berlusconim z 2 lipca 2003 roku. Włoski premier w odwecie uznał, że niemiecki europoseł mógłby zagrać rolę "kapo", tłumacząc to nawiązaniem do postaci mało rozgarniętego sierżanta z serialu wojennego. Kąśliwe uwagi Schulza nie ominęły także Polski. Szerokim echem odbiła się nad Wisłą między innymi jego wypowiedź ze stycznia 2016 roku dla niemieckiego dziennika "FAZ" o sterowanej demokracji w stylu Władimira Putina. "Polski rząd traktuje zwycięstwo w wyborach jako mandat do podporządkowania dobra państwa interesom zwycięskiej partii, zarówno w odniesieniu do kwestii merytorycznych, jak i personalnych. To jest sterowana demokracja w stylu Putina, niebezpieczna putinizacja europejskiej polityki" - stwierdził. Schulz może przekonać do siebie Niemców Zasadnicze pytanie brzmi, czy taki bezpardonowy styl uprawiania polityki przysporzy Schulzowi w Niemczech więcej wrogów czy sympatyków. - Od czasów Gerharda Schroedera SPD nie miała tak wyrazistego lidera. Sigmar Gabriel był bardziej ostrożny i niechętnie wchodził w rolę polityka wiecowego. Taki styl może się dziś jednak publiczności w Niemczech spodobać, co bezpośrednio wpłynie na większą popularność Schulza - wskazuje nasz rozmówca. Dowodem takiego obiecującego trendu są sondaże. Od momentu nominacji notowania SPD wyraźnie wzrosły i w zasadzie do wyniku dwóch największych ugrupowań CDU/CSU brakuje jej już tylko 6,5 punktów procentowych. To oznacza, że w tej kampanii wyborczej nic nie jest przesądzone i - jak zapewnił sam Martin Schulz - z każdym kolejnym dniem będzie coraz ciekawej. Nowy kandydat do fotela kanclerza Niemiec już w swoim pierwszym przemówieniu skierowanym do działaczy partyjnych i sympatyków zdążył zagrozić państwom, które nie będą chciały partycypować w "uczciwym podziale" uchodźców finansowymi konsekwencjami w przyszłym budżecie Unii Europejskiej. Ostro zaatakował również Donalda Trumpa, któremu zarzucił "niebezpieczne i aroganckie" wypowiedzi na temat mniejszości. Prowokacje i oskarżenia, czyli kandydat może więcej Taka retoryka wyraźnie odbiega od wyważonych opinii, do jakich przyzwyczaiła wyborców niezwykle precyzyjna w słowach dotychczasowa kanclerz Niemiec. - Oczywiście w tym przypadku Martin Schulz zdecydowanie różni się od Angeli Merkel, ale ona początkowo też chciała, by wprowadzono rozwiązanie polegające na rozdzielaniu kwot uchodźców. Później od tego pomysłu odstąpiła, ponieważ uznała, że jedność i spójność Unii Europejskiej jest o wiele bardziej istotna - argumentuje dr Płóciennik. - Schulz nie jest w tej chwili kanclerzem, zatem może sobie pozwolić na dużo większą swobodę w formułowaniu myśli, posuwając się w swoich wypowiedziach nawet do oskarżeń czy prowokacji. Takie jest prawo kogoś, kto kandyduje i zamierza wyzwać na pojedynek lidera - precyzuje. Żelazny elektorat kluczem do sukcesu Nowy przewodniczący SPD doskonale wie, że jeśli jego partia ma poprawić swój wynik i zwiększyć szanse na wygraną w jesiennych wyborach, to musi odzyskać swój elektorat, wrócić do swoich programowych korzeni i zacząć się wyróżniać. - W poprzednich latach mieliśmy do czynienia z ogromną słabością socjaldemokratów, którzy w wyborach osiągali bardzo marne wyniki. W dłuższej perspektywie to dziedzictwo liberalnych reform Gerharda Schroedera. Właśnie wtedy SPD straciła swój żelazny elektorat na korzyść partii lewicowych, dlatego nieprzypadkowo Martin Schulz podkreśla teraz, że chce wrócić do rdzennych wartości socjaldemokratycznych - punktuje nasz rozmówca. - Dodatkowo demonstruje w partii świeżą energię i naciska na to, by SPD zaczęła wyraźnie odróżniać się od rządzącej chadecji, bo jego zdaniem wielka koalicja niekoniecznie im pomogła - precyzuje. Dwa wyborcze scenariusze i konsekwencje dla Warszawy Tak pojmowana wizja programowa SPD może w długofalowej perspektywie spowodować negatywne z punktu widzenia krajów Europy Środkowo-Wschodniej konsekwencje. W przypadku zdecydowanego zwycięstwa socjaldemokratów w jesiennych wyborach może zwyciężyć koncepcja Europy "dwóch prędkości", w której tworzące trzon UE kraje zacieśniłyby współpracę w zakresie gospodarki, polityki zagranicznej oraz w dziedzinie bezpieczeństwa. Dodatkowym impulsem do tak rozumianej reformy Wspólnoty może też okazać się Brexit, którzy tworzy podstawę do szerszej współpracy grupy państw unijnych w ramach unii walutowej. - Jeśli SPD uzyska w wyborach bardzo dobry wynik i będzie w stanie stworzyć lewicowy rządy, to należy spodziewać się bardzo dużych zmian, ponieważ Schulz uważa, że należy bardzo szybko pogłębić strefę euro - argumentuje ekspert z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i wskazuje na możliwość wprowadzenia wspólnego ubezpieczenia dla bezrobotnych, utworzenia osobnego budżetu i komisji dla strefy euro, jak i wprowadzenie wspólnej polityki zagranicznej i obronnej. - Powodzenie tego planu zależy również od Francuzów. Jeśli wybory nad Sekwaną wygrałby Emmanuel Macron, czyli kandydat bliższy Martinowi Schulzowi niż Francois Fillon, to wtedy dla Polski rzeczywiście powstaje konstelacja dość niewygodna, bo integracja w strefie euro może gwałtownie przyspieszyć - dodaje dr Płóciennik. Scenariusz mniej inwazyjny i znacznie bezpieczniejszy z punktu widzenia Warszawy zakłada stan bardzo porównywalny lub nieco zmieniony w relacji do obecnego status quo. - Jeśli w jesiennych wyborach SPD z Martinem Schulzem na czele uzyska nieco lepszy wynik od dotychczasowego i ponownie powstanie wielka koalicja - CDU/CSU i SPD - kierowana przez Angelę Merkel, to nie należy przewidywać, że nastąpią jakieś drastyczne zmiany - zaznacza ekspert. Zapotrzebowanie na "demokratyczny populizm" Do jesiennej elekcji i ostatecznego rozdania w Bundestagu jeszcze trochę czasu zostało, dlatego trzeba liczyć się z pojawieniem się wielu zwrotów akcji i mniejszych lub większych niespodzianek. Walka w trwającej kampanii może okazać się o tyle ciekawa, że Martin Schulz będzie sięgać po broń przeciwnika, która skądinąd jest mu bardzo dobrze znana. - Na pewno należy się spodziewać, że będzie bardzo ostro atakował populistyczną prawicę, czyli Alternatywę dla Niemiec. Już w swoim pierwszym przemówieniu na zjeździe SPD w Berlinie użył sformułowania wskazującego na to, że AfD to nie jest "Alternatywa dla Niemiec" tylko "Hańba dla Niemiec". To jest bardzo mocne stwierdzenie wobec partii, która ma jednak kilkunastoprocentowe poparcie w sondażach - argumentuje dr Sebastian Płóciennik. - W moim przekonaniu Martin Schulz odpowiada na społeczne zapotrzebowanie w Niemczech, żeby ktoś się tym ekstremistom odwinął, używając takiego samego języka jak oni, bo nikogo do tej pory nie było na to stać - dodaje. Jednocześnie wskazuje, że kandydat SPD na kanclerza Niemiec niejako odpowiada w ten sposób na apel Gerharda Schroedera, który zasugerował wprost, że trzeba sięgnąć po "demokratyczny populizm" i zacząć używać w debacie publicznej bardzo zdecydowanego języka, zwłaszcza wobec ekstremistów i populistów, którzy z atakowaniem partii rządzących nie mają żadnego problemu. - Martin Schulz i pozostali politycy zaczną się uczyć populizmu. To nie będzie już taka ekspercka kampania wyborcza, pojawi się w niej znacznie więcej ostrych sformułowań i ataków - przekonuje nasz rozmówca. Antyamerykańskie akcenty mogą okazać się magnesem Naturalnym przeciwnikiem dla Martina Schulza jest oczywiście Angela Merkel, którą obwinia za osłabienie wielkiej koalicji, ale zarówno jego pozycję jak i całej SPD może wzmocnić także otwarta krytyka USA. Administracja Donalda Trumpa i jej decyzje dotyczące handlu i migracji są bardzo niepopularne w Niemczech i wzmacniają tlące się od lat resentymenty antyamerykańskie. Mogą także w dłuższej perspektywie zaszkodzić gospodarce RFN. Przypuszczam, że socjaldemokraci nie przepuszczą okazji i w ich kampanii pojawią się mocne akcenty wymierzone w prezydenta USA. Będą im towarzyszyły wezwania do głębszej integracji Europy - puentuje ekspert.