"Opierając się na raportach, stwierdzamy, że ten tchórzliwy czyn został dokonany przez ludzi, którzy są opłacani przez Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-iran,gsbi,2646" title="Iran" target="_blank">Iran</a> chciałby surowo ukarać tych ludzi" - oznajmił Chamenei na swojej oficjalnej stronie internetowej. Dwa dni temu Ali Chamenei stwierdził, że zamach ma związek z sojusznikami USA w regionie. Nie podał, o jakie kraje chodzi, ale Reuters przypominał, że do amerykańskich sojuszników na Bliskim Wschodzie zalicza się rywala Teheranu - <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-izrael,gsbi,2648" title="Izrael" target="_blank">Izrael</a> oraz kraje Zatoki Perskiej, a szczególnie Arabię Saudyjską. Do ataku doszło w sobotę podczas parady wojskowej w Ahwazie. Napastnicy otworzyli ogień w kierunku trybuny, na której zgromadzili się przedstawiciele władz, by obserwować paradę organizowaną w rocznicę rozpoczęcia wojny iracko-irańskiej z lat 1980-1988. Zginęło 25 osób, a ponad 60 zostało rannych. Według medialnych doniesień, wśród zabitych jest 12 żołnierzy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, elitarnej formacji irańskich sił zbrojnych, a także kobiety i dzieci. Do ataku przyznał się Arabski Ruch Walki o Wyzwolenie Ahwazu, regionalna arabska organizacja separatystyczna, walcząca o niepodległość bogatej w ropę naftową prowincji Chuzestan. Zgłosiło się także tzw. Państwo Islamskie (IS). Żadne z ugrupowań nie przedstawiło dowodów na poparcie swoich deklaracji. Zamach ten był jednym z najpoważniejszych incydentów tego typu w Iranie. W zeszłym roku 18 osób zginęło w ataku na parlament i mauzoleum ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego. Do ataku przyznało się IS.