- Cztery dni temu zostałem wypisany ze szpitala, jutro znowu jadę na badania kontrolne. Władze Gruzji zaoferowały mi pobyt w hotelu, a potem jeszcze kilkudniowy wypoczynek poza Tbilisi - mówi Kolankiewicz, który jest podróżnikiem i wideoblogerem, autorem bloga "Wyprawy Kojota". Kolankiewicz z powodu odniesionych obrażeń ma problemy z oddychaniem, nie może podnosić ciężarów, nawet plecaka, w związku z czym musiał zmienić swoje plany i zamiast zaplanowanej kilkumiesięcznej podróży czeka go powrót do Polski i rekonwalescencja. Napastnik zadał mu kilka ciosów w klatkę piersiową i w głowę. "To było straszne" - W Tbilisi byłem, można powiedzieć, przejazdem. Zjadłem śniadanie i po prostu szedłem ulicą. Nagle z lewej strony pojawił się ten człowiek i zaczął zadawać mi ciosy nożem - opowiada. Jak mówi, napastnik trzymał nóż w lewej ręce, co być może uratowało mu życie. - Próbowałem się bronić statywem od kamery GoPro, częściowo uderzenia osłabił plecak - dodaje. Napastnika obezwładnili przechodnie, przyjechała karetka. Kolankiewicz, jak sam opowiada, "wjechał prosto na stół operacyjny". - Dzisiaj staram się o tym luźno opowiadać, ale to było straszne. Wkładali mi jakiś dren, część manipulacji chyba była "na żywo" ze względu na pilność sytuacji - mówi. O chirurgu Szałwie Dżuaszwili, który przeprowadził operację, mówi w superlatywach. - Po operacji codziennie przychodził i sprawdzał, czy wszystko jest w porządku. Teraz też do mnie dzwoni. Gdy już zebrałem się na tyle, żeby zacząć mu dziękować, on nagle przynosi mi wino. To jak ja mam jemu podziękować? - mówi Kolankiewicz. "Nic nie wiedziałem" Do ataku doszło 5 lipca. Tego dnia w Gruzji doszło do ulicznych starć, które wywołali agresywnie nastawieni przeciwnicy zaplanowanej na ten dzień, ale ostatecznie odwołanej, parady równości osób LGTBQ. Atakowani byli aktywiści, raniono 53 dziennikarzy. Jeden z nich - ciężko pobity Lekso (Aleksander) Laszkarawa - kilka dni po wyjściu ze szpitala zmarł, co stało się przyczyną kolejnych, trwających do dziś protestów w Gruzji. - Ja o tej napiętej sytuacji nic nie wiedziałem, bo właściwie to wybierałem się do Dawit Garedża, monastyrów w Kachetii, i w Tbilisi miałem po prostu wsiąść do minibusa. Gdybym wiedział, że w mieście jest zadyma, to po prostu bym tam nie pojechał - mówi.Atak na Polaka w mediach powiązano z zamieszkami w stolicy - tego dnia szczególnie zagrożone były osoby, które wyglądały "nietypowo". Kolankiewicz ma długie włosy, kolczyki w uchu. Aktywiści z marszu równości podali w mediach społecznościowych, że to właśnie z tego powodu został zaatakowany. To mogła być prawda, lecz Polak znajdował się dość daleko od miejsca, w którym zebrała się demonstracja. Policja podała, że napastnik "ma problemy psychiczne". - To była zwykła ulica - stragany, sklep, apteka, trochę ludzi dookoła. Być może rzeczywiście skojarzyłem mu się ze "zgniłym Zachodem", ale to mógł też być przypadek - dodaje podróżnik i zaznacza, że nie chciałby, by przylgnęła do niego "jakaś łatka". Stał się rozpoznawalny, ale to "nie jest taka popularność, jakiej by chciał". - Podchodzą do mnie zwykli ludzie i przepraszają. Piszą do mnie Gruzini z Polski i też przepraszają. Za co? To nie jest ich wina. Oni mi mówią, że Gruzja nie jest taka, ale przecież ja to wiem - przekonuje. - Jeden człowiek nie może rzutować na całą rzeczywistość - mówi. "Czuję się niezręcznie" Władze Gruzji poświęciły mu sporo uwagi - do szpitala przyjeżdżali przedstawiciele rządu, zaoferowano mu wypoczynek na koszt państwa. Gruzja żyje z turystyki i ostatnia rzecz, której potrzebuje, to wieść, że turyści są tam zagrożeni. Sam Kolankiewicz przyznaje, że "czuje się trochę niezręcznie". - Jestem wdzięczny za wszelką pomoc i nie trzeba mnie przekonywać o tym, że Gruzja to wspaniały kraj. Z drugiej strony rozumiem, że oni starają się, żebym nie miał złego zdania. Jestem tu od miesiąca, przyjechałem z namiotem, ale tylko dwa razu udało mi się go rozstawić, bo napotkani ludzie oferują mi nocleg i gościnę - wyjaśnia. - Pytam się faceta, gdzie mogę rozbić namiot, a on mnie prowadzi do domu. Mówi coś do żony po gruzińsku, podają obiad, wino - opowiada. Jak mówi, ciągle szuka słów, by to wszystko opowiedzieć i podziękować, będzie to jeden z jego programów na YouTube. W Tbilisi tymczasem sytuacja od tygodnia jest bardzo napięta. We wtorek odbył się pogrzeb zmarłego operatora Laszkarawy, na którym zebrały się tłumy. Telewizja Pirweli, dla której pracował, w ramach protestu przeciw śmierci swego pracownika przerwała nadawanie. Przyłączyła się do niej część regionalnych kanałów telewizyjnych. Aktywiści, politycy i media opozycyjne zarzucają władzom, że nie stanęły na wysokości zadania i nie zagwarantowały obywatelom prawa do swobodnego wyrażenia opinii, a mediom - do pracy, a także dały ciche przyzwolenie radykalnym siłom na przemoc na ulicach 5 lipca. Na nagraniach z tego dnia widać, że policja praktycznie nie reagowała na przemoc wobec dziennikarzy, wtargnięcie agresywnych ludzi do biur organizacji pozarządowych, zastraszanie ludzi na ulicy, dwukrotne spalenie flagi Unii Europejskiej. Pomimo masowych bójek pierwszego dnia zatrzymano mniej niż 10 osób. 11 lipca po śmierci dziennikarza w Tbilisi zebrał się spontaniczny wiec z żądaniem dymisji rządu, lecz premier Irakli Garibaszwili odpowiedział, że stoją za nim siły "antypaństwowe, antykościelne" i były prezydent Micheil Saakaszwili. Opozycja domaga się powołania komisji do zbadania wydarzeń z 5 lipca.