W pożarach, które wybuchły w poniedziałek w pobliżu Aten, zginęło około 80 osób, a 187 odniosło rany - poinformował w środę przedstawiciel greckiej straży pożarnej. Bilans ofiar może rosnąć. Liczba osób zaginionych wciąż nie jest jasna. Grecki minister ds. porządku publicznego Nikos Toskas oświadczył w środę, że prawie wszystkie pożary, które od poniedziałku szalały w Grecji, głównie w regionie Attyki w pobliżu Aten, ale również m.in. w Koryncie i na Krecie, już są pod kontrolą. Wśród ofiar są całe rodziny z dziećmi. W wyniku pożarów zginęło między innymi dwoje Polaków - zatonęła łódź, na której była matka z synem po ewakuacji z hotelu na terenach zagrożonych pożarem. Na łodzi znajdowało się 10 osób - nikt nie przeżył. Na antenie TVP Info zdruzgotany całą sytuacją i rodzinną tragedią mąż kobiety i ojciec dziecka opowiadał, jak doszło do dramatu."Nie poinformowano nas o zagrożeniu pożarem. Wyszedłem z hotelu, patrzę, a już w powietrzu unoszą się płonące strzępy. Spytałem na recepcji, co się dzieje, a pracownik powiedział: 'Nic, nic, nic'. Mówię, że się pali. Cały hotel zaczął się palić. Kazano nam uciekać w ostatniej chwili" - opowiadał mieszkaniec Wysokiej w powiecie wadowickim. "Nie było zorganizowanej ewakuacji. Wszyscy uciekali w popłochu. Pomocy żadnej nie było. Pomoc dopiero przyszła po trzech godzinach, już po pożarze, jak się uspokoiło" - dodał w rozmowie z TVP Info. Mężczyzna podkreśla, że wybiegł z hotelu wraz z żoną i dzieckiem, umiejscowił ich w łodzi i cieszył się, że się uratują. Dla niego zabrakło miejsca. Jak się okazało, to on ocalał, a jego rodzina zginęła.