W poniedziałek, 14 maja, w Strefie Gazy, izraelska armia zabiła w pobliżu granicy 58 Palestyńczyków i raniła ok. 2000. Jak doszło do tej tragedii? Tu relacje obu stron dramatycznie się rozjeżdżają. Według strony palestyńskiej i świata arabskiego izraelska armia strzelała do nieuzbrojonych cywilów. Izrael z kolei mówi o próbach sforsowania granicy, o podkładaniu ładunków wybuchowych, o planowanym zamachu, o agresji protestujących. Izrael traktuje poniedziałkowe wydarzenia jako odparcie ataku Hamasu na granice państwa żydowskiego. Jednak społeczność międzynarodowa sceptycznie podchodzi do tej wersji zdarzeń. MSZ Niemiec mówi o "nieproporcjonalnej reakcji", a prezydent Francji potępił "przemoc izraelskiej armii wobec demonstrantów". Z kolei Biały Dom całkowitą odpowiedzialnością za te zdarzenia obarczył Hamas. - To, co się wydarzyło, będzie permanentnym elementem wojny informacyjnej między jedną a drugą stroną. Obie strony będą mieć obrazy, dowody, argumenty na poparcie swojej narracji - mówi Interii Michał Wojnarowicz, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Historyczna decyzja Trumpa Bezpośrednią przyczyną protestów była uroczystość otwarcia ambasady Stanów Zjednoczonych w Jerozolimie. Stało się tak za sprawą bezprecedensowej decyzji Donalda Trumpa. - USA są pierwszym państwem, które de facto akceptuje aneksję całej Jerozolimy przez Izrael i ustanowienie tam stolicy tego państwa. Strona palestyńska ciągle stoi na stanowisku, że jeśli ma powstać państwo palestyńskie, to w granicach ziem arabskich sprzed 1967 roku, kiedy Wschodnia Jerozolima była administrowana przez Jordanię. Palestyńczycy chcą, by Wschodnia Jerozolima była stolicą ich przyszłego państwa - wyjaśnia w rozmowie z Interią dr hab. Wiesław Lizak z Uniwersytetu Warszawskiego. - Izrael i USA łamią utarty międzynarodowy konsensus, że o finalnym statusie całej Jerozolimy zadecyduje porozumienie pokojowe między stroną izraelską a stroną palestyńską - dodaje Michał Wojnarowicz z PISM. Według Palestyńczyków Amerykanie swoją decyzją sami wykluczyli się z roli mediatorów tego konfliktu. Miraż neutralnej Jerozolimy Przypomnijmy, że na mocy rezolucji ONZ z 1947 r. Palestyna miała zostać podzielona na dwa państwa - żydowskie i arabskie - natomiast Jerozolima miała uzyskać status neutralny i pozostawać pod kontrolą międzynarodową. To postanowienie nigdy nie zostało zrealizowane. W 1949 r., po pierwszej wojnie izraelsko-arabskiej Jerozolima została podzielona na część zachodnią pod kontrolą Izraela i część wschodnią, należącą do Transjordanii. Ale i ten status się nie utrzymał, bowiem w 1967 r. Izrael zajął całą Jerozolimę, a w 1980 r. ogłosił ją swoją stolicą. Z jednej strony - jak wskazują nasi rozmówcy - było to pogwałcenie prawa międzynarodowego, a z drugiej potwierdzenie stanu faktycznego, gdyż Izrael przenosił tam swojej instytucje rządowe już w latach 50. Uznanie Jerozolimy za stolicę Izraela przez Stany Zjednoczone, a więc najpotężniejsze państwo świata, to historyczne wydarzenie - uważają władze Izraela. Jerozolima symbolem - Obok kwestii prawnych mamy jeszcze kwestie symboliczne, historyczne, kulturowe i religijne - wylicza dr Lizak. I właśnie dlatego Jerozolima jest tak ważna dla obu stron. - Izrael uznaje Jerozolimę za swoją stolicę od trzech tysięcy lat, od czasów króla Dawida, i podkreśla, że Żydzi nigdy nie wyrzekli się praw do swojego państwa i do Jerozolimy - opowiada Wojnarowicz. Z kolei dla muzułmanów Jerozolima to miejsce święte, jedno z trzech najważniejszych. Oni nigdy nie zrzekną się pretensji do tego miasta. An-Nakba 15 maja to data niezwykle ważna zarówno w Izraelu, jak i wśród Palestyńczyków. To właśnie tego dnia, przed 70 laty, wybuchła pierwsza wojna izraelsko-arabska, przez Izrael nazywana wyzwoleniem, przez Palestyńczyków katastrofą. Podczas dnia an-Nakba świat arabski wspomina wysiedlenie i ucieczkę 700 tys. Palestyńczyków ze swoich domów, właśnie w wyniku tej wojny. Konflikt zbrojny zakończył się miażdżącym zwycięstwem Izraela nad siłami państw arabskich (m.in. Egiptu, Syrii czy Iraku), dzięki czemu zajął on 78 proc. terytorium Palestyny, znacznie więcej niż dawało mu porozumienie zawarte na forum ONZ. Porozumienie, które, jak podkreśla Izrael, nie mogło zostać zrealizowane, bowiem w czasie ogłaszania rezolucji na terenie Palestyny trwała już wojna domowa, a przywódcy arabscy mieli nawoływać, by "zepchnąć Żydów do morza". "Izrael działa z pozycji siły" 70 lat po wybuchu pierwszej wojny izraelsko-arabskiej nie mamy już do czynienie z konfliktem izraelsko-arabskim, lecz izraelsko-palestyńskim - wskazuje Michał Wojnarowicz. - Izraelowi udało się jako tako ułożyć relacje z arabskimi państwami: Egiptem, Jordanią, poniekąd Arabią Saudyjską, najmniej Libanem czy Syrią - tutaj możemy mówić o "stabilnej wrogości" - zauważa ekspert. Ostatnie wydarzenia sugerują, że konflikt na terenie Palestyny może się ciągnąć jeszcze dekadami. - Z jednej strony mamy radykalizację nastrojów i działań po stronie palestyńskiej, a z drugiej strony Izrael działa z pozycji siły, narzucając swoje warunki i uzależniając od tego możliwość kompromisu - mówi nam Wiesław Lizak. Skazani na współistnienie Czarny scenariusz eskalacji konfliktu, być może do rozmiarów kolejnej infitady (palestyńskiego powstania), staje się coraz bardziej prawdopodobny nie tylko z powodu decyzji USA, ale również wskutek dramatycznej sytuacji w izolowanej przez Izrael i Egipt Autonomii Palestyńskiej. Brak pracy i perspektyw pcha młodych Palestyńczyków w ramiona radykałów. Brutalnie rzecz ujmując: w autonomii nie ma nic innego do roboty, jak tylko walczyć z Izraelem. Czy gdzieś na końcu tego tunelu majaczy światełko? No nie bardzo. - Nie ma konfliktów nierozwiązywalnych, ale musi być gotowość stron do częściowego ustąpienia. Do tego nie doszło. Ani jedni, ani drudzy nie zaakceptowali faktu istnienia drugiej strony i konieczności podziału Palestyny pomiędzy dwa narody, które mieszkają obok siebie i są skazane na współistnienie - przekonuje dr Lizak.