W samobójczym ataku na restaurację, do którego przyznali się talibowie, zginęło co najmniej 16 cudzoziemców. Według ustaleń policji, jeden z napastników wysadził się przed wejściem do restauracji a dwóch innych wśliznęło się przez tylne drzwi lokalu i otworzyło ogień do gości, wśród których było wielu cudzoziemców i bogatych Afgańczyków. Wszyscy zamachowcy zginęli. Rzecznik ONZ Farhan Haq powiedział dziennikarzom, że "potwierdzono, iż trzech członków personelu ONZ oraz pewna liczba osób z innych organizacji międzynarodowych nie żyje". Rzecznik dodał, że sekretarz generalny Ban Ki Mun potępił "w najostrzejszy sposób" zamach oświadczając, że "tego rodzaju ataki na cywilów są całkowicie niedopuszczalne i stanowią jaskrawe pogwałcenie międzynarodowego prawa humanitarnego". Zamachowcy zaatakowali "Tawernę Liban" - restaurację, w której stołują się dyplomaci, pracownicy organizacji humanitarnych i inni cudzoziemcy mieszkający w Kabulu. AFP przypomina, że talibscy rebelianci zapowiedzieli, że przed wycofaniem wojsk Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) i kwietniowymi wyborami prezydenckimi w Afganistanie będą zwiększać presję na USA i władze afgańskie. Talibowie dążą do odzyskania władzy i wiele afgańskich środowisk naciska na prezydenta Hamida Karzaja, by podpisał dwustronne porozumienie w sprawie środków bezpieczeństwa, jakie USA zapewniałyby Afganistanowi po wycofaniu swych formacji bojowych z końcem 2014 roku. Według nieoficjalnych informacji w Afganistanie miałoby pozostać około 10 tys. amerykańskich żołnierzy, a także niewielka grupa żołnierzy z jednostek do walki z terrorystami. Zawarcie porozumienia z USA zaaprobowała Loja Dżirga (wielka rada afgańskiej starszyzny) oraz miejscowi politycy. Mimo to prezydent Karzaj zaczął stawiać Amerykanom nowe warunki, dotyczące m.in. odpowiedzialności karnej żołnierzy USA stacjonujących w Afganistanie.