Najemcą mieszkania był niejaki Teodor W. Jak relacjonuje gazeta prowadził "rozrywkowy" tryb życia, lubił alkohol i towarzystwo. W mieszkaniu była melina. W 1999 r. mężczyzna miał 66 lat, nigdzie nie pracował. Pewnego dnia do Teodora W. przyjechała siostra. Chciała zaprosić brata na ślub córki. Kobieta do mieszkania weszła bez problemu, bo drzwi były otwarte. Teodora W. nie zastała. 13 stycznia 1999 roku zgłosiła na policji zaginięcie brata. Według policji, kilka dni później kobieta poprosiła ADM o zabezpieczenie mieszkania. Administracja przeszukała pomieszczenia, założyła kłódki i plomby. Przez kolejne lata nic się nie zmieniło. Policja nadal bezskutecznie poszukiwała Teodora W. W czerwcu 2006 r. mieszkanie przeszukali pracownicy ADM, w asyście Straży Miejskiej. Były bowiem skargi na smród w kamienicy. Pracownicy ADM i SM otworzyli mieszkanie, stwierdzili, że śmierdzi, ale niczego nie znaleźli. Założyli plomby. Dopiero w październiku 2006 r. firma oczyszczająca w mieście pustostany znalazła w mieszkaniu zmumifikowane ciało mężczyzny. Leżało... na łóżku pod kocem. Sprawę ujawniono dopiero teraz. Wygląda na to, że choć Teodor W. zmarł we własnym mieszkaniu kilka lat temu, to znaleziony być nie mógł. Nie pozwalały na to... procedury, konkluduje "Dziennik Zachodni".