Mimo telefonów od świadków i policjantów, dyspozytorka pogotowia zwlekała z wysłaniem karetki, sądząc że chodzi o pijanego. Tragedia rozegrała się w miniony piątek rano. W środę sprawę opisał "Fakt". Aspirant Kamila Siedlarz z żorskiej policji powiedziała, że 30 listopada ok. 6.30 dyżurny miejscowej komendy odebrał telefon od dyspozytorki pogotowia. Poprosiła o sprawdzenie, czy na osiedlu Księcia Władysława w pobliżu sklepu z artykułami elektrycznymi siedzi lub leży mężczyzna. Dyspozytorka dostała taką informację od osoby, która zadzwoniła na pogotowie. - Policjanci, którzy przyjechali na miejsce, ok. godz. 7 poinformowali, że rzeczywiście na chodniku leży mężczyzna, z którym nie można nawiązać kontaktu i jest potrzebna karetka pogotowia. - O 7.08 dyżurny zadzwonił do dyspozytorki, że interwencja karetki jest potrzebna - powiedziała Siedlarz. Dyspozytorka pytała co się dzieje, czy mężczyzna jest przytomny, czy nie. Policjanci po raz kolejny przekazali informację, że na miejsce powinno przyjechać pogotowie, potem jeszcze ponaglali. W końcu dyspozytorka zgodziła się wysłać karetkę. Samochód pojawił się na miejscu o 7.15; lekarz stwierdził zgon. Zanim ambulans pojawił się na miejscu dwie inne osoby także zadzwoniły na policję z informacją o leżącym mężczyźnie - mówiła Siedlarz. Z sekcji zwłok wynika, że zgon nastąpił natychmiast z uwagi na nagłe zatrzymanie krążenia. Mężczyzna od dłuższego czasu chorował na serce, miał wszczepione by-passy; w chwili zgonu był trzeźwy. Od poniedziałku żorska prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci na skutek nieudzielania pomocy. Dotychczas w sprawie nie przedstawiono zarzutów. Chociaż ze wstępnych informacji po sekcji zwłok wynika, że 71-latek zmarł krótko po zasłabnięciu, prokuratura czeka na ostateczne wyniki sekcji. - Dopiero po uzyskaniu pełnego obrazu zdecydujemy o ewentualnym przedstawieniu dyspozytorce zarzutu - powiedział prokurator rejonowy w Żorach Leszek Urbańczyk. Chodzi o precyzyjne i pewne ustalenie, kiedy mężczyzna zmarł i czy w ogóle była szansa na uratowanie jego życia. - Nic w tej sprawie nie było tak, jak być powinno, wszelkie procedury zostały złamane - przyznała w rozmowie prezes Miejskich Zakładów Opieki Zdrowotnej (ZOZ) w Żorach Katarzyna Siemieniec. Jak wyjaśniła, dyspozytorka powinna była natychmiast wysłać na miejsce karetkę, a na policję zadzwonić ewentualnie dopiero wówczas, gdyby się okazało, że mężczyzna nie jest chory. - Jeszcze tego samego dnia kobieta została odsunięta ze stanowiska dyspozytora i przydzielona do zespołów wyjazdowych, jest pielęgniarką - powiedziała prezes Siemieniec. - Wiemy, jakie są oczekiwania społeczne po takiej sprawie, ale nas obliguje Kodeks pracy. Po dokładnym przeanalizowaniu całej sprawy, przeszłości zawodowej kobiety i jej sytuacji osobistej, zdecydujemy o jej przyszłości - powiedziała Siemieniec. W grę wchodzi także zwolnienie dyscyplinarne - dodała.