Wiesława P. policja zatrzymała wczoraj. Z uczelni policjanci wyprowadzili Wiesława P. w kajdankach. Był to pierwszy w kraju przypadek zatrzymania urzędującego rektora wyższej uczelni. Dopiero dzisiaj prokuratura zdecydowała się ujawnić, o co jest podejrzany. - Wiesławowi P. postawiono sześć zarzutów. Pięć z nich dotyczy wyłudzenia pieniędzy od kandydatów na studentów, którzy występowali w roli wolnych słuchaczy - powiedziała dziennikarzom na konferencji prasowej Ewa Świercz-Dydak z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Dodała, że te zarzuty są związane z kontrolą Najwyższej Izby Kontroli na tej uczelni. Szósty zarzut dotyczy wyrządzenia szkody majątkowej na szkodę AWF na kwotę ponad miliona złotych. - Ten zarzut dotyczy aneksu do umowy dotyczącej zagospodarowania gruntu w Katowicach, który jest własnością AWF - powiedziała prokurator Świercz-Dydak. Po wpłaceniu 70 tys. zł poręczenia Wiesław P. został zwolniony do domu. Prokuratura zawiesiła go w wykonywaniu zawodu nauczyciela w AWF i pełnieniu funkcji rektora tej uczelni. Zasłaniając się tajemnicą śledztwa, prokuratura odmawia odpowiedzi na pytanie, czy Wiesław P. przyznał się do popełnienia przestępstw. Rektorowi grozi do 10 lat więzienia. Mężczyznę na polecenie prokuratury zatrzymali wczoraj policjanci z Wydziału do Walki z Korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Pytana przez dziennikarzy, czy konieczne było zatrzymywanie rektora na uczelni i nie wystarczyło samo wezwanie do prokuratury, Świercz-Dydak odpowiedziała, że "było to podyktowane potrzebą procesową i skoro taka decyzja została podjęta, była uzasadniona procesowo". Współpracownicy rektora są oburzeni formą zatrzymania ich przełożonego. - Przecież wystarczyło wezwanie pocztą. Nie trzeba było wyprowadzać rektora w asyście czterech policjantów, jak mordercę - mówili. Sam rektor nie chciał dzisiaj rozmawiać z dziennikarzami. Oficjalne oświadczenie w tej sprawie ma ogłosić w środę. - Trwają konsultacje z prawnikami. Praca uczelni przebiega normalnie - powiedział sekretarz uczelni Krzysztof Nowak. W lutym tego roku Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport, z którego wynikało, że w wyniku niegospodarnej działalności władz uczelni AWF straciła prawie 5,3 mln zł. Izba skontrolowała samą AWF oraz utworzoną przez tę uczelnię Fundację AWF. Po kontroli do prokuratury trafiły zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. NIK wymieniła w nich siedmiu pracowników uczelni, którzy mieli dopuścić się złamania prawa. Zdaniem NIK, do nieprawidłowości dochodziło w czasie kadencji trzech kolejnych rektorów. Dotyczyły one m.in. sposobu wynajmowaniu obiektów uczelni, naruszeń prawa w sprawach dotyczących umów-zleceń i umów o dzieło oraz błędów w dokumentacji. Jeden z wątków dotyczy wyprowadzania pieniędzy z Fundacji AWF. Od 1994 roku rektorzy zobowiązali wolnych słuchaczy, aby za naukę płacili tej fundacji od 800 do 2,5 tys. zł za semestr. Fundacją i uczelnią kierowały te same osoby, np. rektor AWF był prezesem Fundacji AWF. Pobierane opłaty fundacja miała przeznaczać w całości na dotacje do badań naukowych. W rzeczywistości pracownicy AWF nie przekazywali żadnych publikacji. Mimo to "dotacje" i "nagrody" były im wypłacane z kasy fundacji co kwartał. Najwyższe kwoty, od 5 do 7,5 tys. zł kwartalnie, dostawali rektorzy AWF - ustaliła NIK. W ten sposób w latach 1998-2001 z kasy fundacji wypłacono pracownikom uczelni 660 tys. zł. Po opublikowaniu wyników kontroli NIK Wiesław P. powiedział dziennikarzom, że o części nieprawidłowości sam zawiadomił prokuraturę, próbował też naprawić wykryte błędy.