Przedstawiciele kopalni i służb ratowniczych podkreślają, że pracownicy mieli olbrzymie szczęście - znaleźli się w miejscu, gdzie chodnik nie został zasypany. Kilka metrów dalej skały zasypały prawie cały chodnik, a podpierające go stalowe łuki ugięły się niemal do spodu wyrobiska. - We wtorek przed 8 rano górnicy byli już na powierzchni. Nie mieli żadnych widocznych obrażeń; mówili, że czują się dobrze. Po oględzinach lekarskich pojechali na szczegółowe badania do szpitala - powiedział dyrektor kopalni, Dieter Olszok. Gdy w poniedziałek o 16.40 doszło do zawału, górnicy pracowali przy drążeniu chodnika do celów technologicznych kopalni. Od wlotu do przodka, czyli przedniej części wyrobiska, było ok. 35 metrów. Zawał nastąpił na 20. metrze od wlotu i objął ok. 11 metrów chodnika. Czterej górnicy uciekli, sześciu pozostałych schroniło się przy przodku, w pobliżu kombajnu. Mimo zawału pracował zamontowany w wyrobisku przenośnik zgrzebłowy, czyli urządzenie do transportu urobku. Na jednym z elementów tego będącego w ruchu przenośnika górnicy napisali, że żyją i są zdrowi. Potem udało się nawiązać z nimi kontakt głosowy, podać im wodę i jedzenie. Do chodnika tłoczono też sprężone powietrze. Akcja ratownicza trwała ponad 14 godzin, bo ratownicy musieli ręcznie wydrążyć niewielki chodnik w rumowisku. Zastępy ratownicze pracowały przez całą noc, rano od górników dzieliło ich już tylko 1,5 metra, ale na drodze stał przenośnik. Pracowników udało się uwolnić po 7. rano; niespełna godzinę później byli już na powierzchni. Nie chcieli jechać do szpitala, lekarz uznał jednak, że mimo dobrego stanu powinni być szczegółowo zbadani. Jeszcze we wtorek w zasypanym chodniku odbędzie się wizja lokalna, z udziałem ekspertów i przedstawicieli nadzoru górniczego. Na tej podstawie podjęte będą decyzje dotyczące dalszych działań w tym chodniku. Okoliczności wypadku wyjaśnia Okręgowy Urząd Górniczy w Gliwicach. Wiadomo, że zawału nie poprzedził wstrząs górotworu. Do wypadku mogły przyczynić się zaszłości eksploatacyjne i warunki tektoniczne - eksploatacja węgla w tym rejonie jest prowadzona od ponad 100 lat. Nie można jednak wykluczyć również błędów w sztuce górniczej. Na miejscu przez całą noc pracowały zastępy ze stacji ratownictwa górniczego: okręgowej w Zabrzu i centralnej w Bytomiu. Było m.in. tzw. pogotowie zawałowe, dysponujące specjalistycznym sprzętem. W poniedziałek, w czasie trwania akcji ratowniczej, na powierzchni zmarł nadsztygar z kopalni. Prawdopodobnie doznał zawału serca z powodu emocji związanych z wypadkiem. Siltech jest niewielką, pierwszą w Polsce - i do czasu prywatyzacji kopalni Bogdanka - jedyną, prywatną kopalnią węgla kamiennego. Zakład wykorzystał część infrastruktury zlikwidowanej wcześniej kopalni Pstrowski w Zabrzu. Wydobycie węgla ruszyło w połowie 2002 r. W porównaniu z innymi śląskimi kopalniami jest to bardzo mała firma - wydobywa ponad 200 tys. ton węgla rocznie i zatrudnia ponad 200 osób, to wielokrotnie mniej od średnich kopalń. Do jedynego dotąd wypadku śmiertelnego w Siltechu doszło w lutym 2006 r., kiedy w wyniku zawału skał zginął 37-letni górnik.