Waldemar Fornalik ocenił, że po pierwszej polowie był niepocieszony z remisu, za to po końcowym gwizdku był już z niego zadowolony. Podzielasz zdanie trenera? Wojciech Grzyb: - To właściwa ocena tego spotkania. Przed przerwą wyszliśmy na prowadzenie i mieliśmy ten mecz pod kontrolą. Jedno nieszczęśliwe wydarzenie w naszym polu karnym sprawiło, że sytuacja się odmieniła. I nie ważne, czy ten rzut karny był słuszny, czy nie. Sami jesteśmy sobie winni, że do takiej sytuacji dopuściliśmy. A decyzja arbitra? Spojrzałem najpierw na sędziego bocznego, który wskazał chorągiewką na rzut rożny, główny również zarządził wznowienie z narożnika. Nagle zamieszanie i... obaj zmienili swoje decyzje. Czy już na murawie czuliście, że arbiter ma "słabszy dzień"? - Staram się koncentrować na swojej postawie, nie oceniać arbitra. Zależy mi, by nawiązywać z sędzią relacje partnerskie. Ja popełniam błędy, więc i arbiter może je zrobić. Niemniej za nami dwie kolejki, a błędów sędziowskich związanych z rzutami karnymi chyba zbyt wiele, bo nawet na palcach dwóch rąk można byłoby policzyć kontrowersyjne decyzje. Cóż, taki jest "urok" piłki nożnej: czasami jest karny ewidentny i gwizdek arbitra milczy, a innym razem rozbrzmiewa w najmniej oczekiwanym momencie. Zaznaczę jednak, że choć trudno zrozumieć niektóre decyzje sędziów, to z drugiej strony ktoś pewnie się zastanawia, jak można nie trafić do pustej bramki lub popełnić taki błąd, jaki my popełniliśmy przy stracie drugiej bramki. Poważnego błędu nie ustrzegliście się również przy stracie pierwszej bramki... - Dokładnie! Nawet ktoś podsumował w szatni, że to my dzisiaj strzeliliśmy wszystkie cztery bramki. Trudno z tym polemizować. Co szeptałeś Aleksanderowi Vukoviciowi, nim ten "na raty" wykonał rzut karny? - Próbowałem zdekoncentrować i wybić z rytmu "Vuko". Powiedziałem mu, że Matko Perdijić oglądał mecze Aleksandara i wie, w jaki róg uderzy. Vuković nie wytrzymał tej lekkiej presji, Matko wyczuł go, ale zawodnik Korony miał na tyle dużo szczęścia, że piłka odbiła się w taki sposób, że wróciła pod jego nogi. Nie było szans uprzedzić Vukovicia i tej piłki wyekspediować przed jego dobitką. Przez kilka minut byliście liderem ekstraklasy... - O takich sprawach absolutnie się nie myśli, będąc na boisku. Bo jak można "nakręcać się" w drugiej kolejce tym, że to mecz "o lidera"? Tak przedstawiały sprawę tylko media. Oczywiście, to fakty, ale na tym etapie są one mało istotne. Nawet to, że w przypadku zwycięstwa mielibyśmy cztery punkty przewagi nad Wisłą Kraków... Medialne spekulacje są potrzebne na pożytek czytających, ale nie są potrzebne nam, piłkarzom. Oczywiście, fajnie byłoby patrzeć na wszystkich z góry i chociaż na kilka dni "zasiąść w fotelu lidera", lecz i tak traktowalibyśmy to jako coś "drugoplanowego". Był to realny scenariusz. Gdybyśmy nie stracili drugiej bramki, to nie dość, że nadal prowadzilibyśmy w tym meczu, to sądzę, że w dodatku pokusilibyśmy się o trzeciego gola, bo rywale pewnie rzuciliby się do ataku, a my moglibyśmy wyprowadzać takie kontry, jak ta z 35. minuty, kiedy niewiele zabrakło do pełni szczęścia. Ostatnio byliście groźni po rzutach rożnych, w Kielcach było z tym gorzej. Z czego to wynikało? - Sądzę, że to zależy od meczu. W spotkaniu z Bełchatowem nasze stałe fragmenty gry były bardzo groźne, a w Kielcach istotnie niewiele z nich wyniknęło. Raz się udaje, raz nie. Proszę zobaczyć, co zrobiło Podbeskidzie. Sześć straconych bramek, z tego cztery po stałych fragmentach. Oni mogą mówić, że to dla nich duży problem, mankament. A my? Może ze Śląskiem uda się strzelić gola po rzucie rożnym lub wolnym. Chociaż z drugiej strony przyjęło się, że to na ogół atut zespołu z Wrocławia, bo jest tam kilku dobrych wykonawców. Zobaczymy, ten mecz już w piątek. To też ciekawe, bo kończymy 2. kolejkę i otwieramy 3. turę spotkań. Wiadomość pochodzi z oficjalnej strony klubu Ruch Chorzów