Wcześniej wejście w rejon katastrofy nie było możliwe, bo ze względów bezpieczeństwa był on odizolowany od reszty kopalni tamami przeciwwybuchowymi. Po raz pierwszy ratownicy weszli tam w miniony wtorek. Teraz wizję przeprowadzili przedstawiciele Okręgowego Urzędu Górniczego (OUG) w Rybniku i niektórzy członkowie specjalnej komisji, wyjaśniającej przyczyny tragedii. - Wizja to kluczowy moment postępowania w tej sprawie. W zależności od jej wyników zdecydujemy o dalszym kierunku działań komisji. Być może trzeba będzie kolejny raz przesłuchać niektórych świadków, by skonfrontować ich zeznania z ustaleniami, jakie przyniesie wizja - powiedział prezes Wyższego Urzędu Górniczego (WUG), Piotr Litwa. Komisja, na czele której stoi wiceprezes Urzędu, Wojciech Magiera, ma zakończyć pracę do końca lutego. Zdaniem wiceprezesa, dotrzymanie tego terminu będzie realne, jeżeli uda się w tym czasie przeprowadzić niezbędne ekspertyzy (m.in. materiałów pobranych podczas wizji) i podsumować całość ustaleń. Według Magiery, w podziemnych wyrobiskach 838 m pod ziemią, widać skutki zapalania i wybuchu metanu. Chodnik nadścianowy, gdzie było epicentrum wybuchu, jest zrujnowany. W lepszym stanie jest ściana wydobywcza, która jednak została zaciśnięta - wypiętrzył się tam spąg (spód chodnika), obniżył strop. Widać też skutki działania bardzo wysokiej temperatury. W czasie, gdy rejon katastrofy był otamowany, część wyrobiska została w naturalny sposób zalana wodą. Przed wejściem do chodnika trzeba było ją wypompować. Jednak, jak powiedział Magiera, woda nie zalała samego miejsca tragedii, dlatego zalanie nie powinno przeszkodzić w wyjaśnieniu przyczyn zapalenia i wybuchu metanu. Podczas wizji pobrane zostały również próbki, mające potwierdzić lub wykluczyć możliwość wybuchu pyłu węglowego, jaki mógł nastąpić bezpośrednio po wybuchu metanu. Zdaniem Magiery, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że do takiego wybuchu doszło. Natomiast prezes Litwa jest zdania, że wybuch pyłu - jeżeli miał miejsce - miał raczej charakter lokalny i nie był zasadniczą przyczyną śmierci górników. Świadczą o tym m.in. wyniki sekcji zwłok. 4 czerwca 2008 roku wybuch i zapalenie metanu zabiły w "Boryni" sześciu i raniły 17 innych górników. Czterech pracowników zginęło na miejscu, dwaj inni zmarli później w szpitalu na skutek doznanych poparzeń. Była to największa górnicza tragedia w ubiegłym roku. Górników zabiła wysoka temperatura i fala uderzeniowa, jaka powstała po wybuchu. Po katastrofie rejon kopalni został odizolowany od pozostałych wyrobisk tamami przeciwwybuchowymi. Tłoczono tam azot, aby zminimalizować zagrożenie pożarowe. O tym, że ono istnieje, świadczyły podwyższone stężenia tlenku węgla, sugerujące, że w zrobach (miejscach po eksploatacji) był pożar. Jedną z przyjętych w toku prac komisji hipotez był wybuch metanu w następstwie samozagrzania się węgla w zrobach ściany. Ale badane są także inne możliwości. Do badań laboratoryjnych zabrano m.in. stosowane w kopalni lampy, odzież roboczą górników, a także używane przez nich do prac pod ziemią pianki, kleje, płótna itp. Chodziło o sprawdzenie, czy któraś z tych rzeczy mogła przyczynić się do pojawienia się iskry, zapalającej metan. Efekty wizji lokalnej mogą być kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn wypadku. Latem ubiegłego roku, po wykonaniu pierwszych czynności, przedstawiciele nadzoru górniczego mówili, że na razie nic nie wskazuje, by do tragedii w kopalni "Borynia" przyczyniły się ludzkie błędy lub nieprawidłowości. W piątek szefowie WUG nie chcieli wyrokować w tej sprawie, tłumacząc to wciąż trwającym postępowaniem. Inspektorzy prowadzącego postępowanie Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku przesłuchali m.in. górników, którzy byli w chwili wybuchu metanu pod ziemią, ratowników górniczych, dozór i kierownictwo kopalni. Przeanalizowano też całą dokumentację prowadzonych na dole prac. Osobne śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Gliwicach.