Jak ustaliła Gazetacodzienna.pl, bywa, że wystarczy wpłata odpowiedniej kwoty recepcjonistce w jednym z ośrodków zdrowia w Cieszynie i wpis w książeczce mamy kieszeni. W Beskidach działają setki kawiarni, barów, restauracji i pubów. Ich klientami są tysiące turystów i mieszkańców. Czy mogą być pewni, że kucharze i cukiernicy, którzy przygotowują smakołyki, którymi później się zajadamy, są zdrowi, a tym samym produkty przygotowywane przez nich są bezpieczne? Czy po zjedzeniu bigosu lub kremówki nie zarazimy się jakąś paskudną chorobą? Wybierając się do lokalu raczej nie zadajemy sobie podobnych pytań. Ufamy, że ludzie pracujący przy przygotowywaniu żywności są systematycznie badani. Tak przynajmniej powinno być. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Okazuje się, że są lekarze, którzy potwierdzają swoim imieniem i nazwiskiem przeprowadzenie badań, nie spotykając się nawet z osobą, której wystawiają zaświadczenie. - W jednej z cieszyńskich poradni recepcjonistka, którą poprosiłam, żeby zapisała mnie na badanie do lekarza, bo potrzebny jest mi aktualny wpis do książeczki "sanepidowskiej", oświadczyła, że nie ma potrzeby badania. Wystarczy, że włożę do książeczki 35 zł, a gdy przyjdę następnego dnia, to wszystko będzie podbite - relacjonuje czytelniczka, która pragnie pozostać anonimowa. -Obecnie człowiek jest tak zalatany, że każdą wolną chwilę chce poświęcić rodzinie, więc skorzystałam z tej okazji. Dopiero po czasie doszło do mnie, że zrobiłam źle - przyznaje kobieta. Podobnego zdania jest Teresa Wałga, dyrektorka Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej: ? Każda świadoma osoba powinna w takiej sytuacji domagać się badania. Dolegliwości, które dyskwalifikują ludzi pracujących przy produkcji bądź obróbce żywności to przede wszystkim choroby zakaźne, schorzenia jelitowe, zakażenia wirusowe, pasożyty czy choroby skórne rąk. To lekarz jest odpowiedzialny za to, kogo dopuszcza do pracy z żywnością. - Zachowanie tego wspomnianego lekarza jest karygodne. To jest poświadczenie nieprawdy. I dla mnie oznacza tylko jedno - złamanie przysięgi Hipokratesa. Współwinna jest też pielęgniarka, która uczestniczy w takim procederze. Przecież te osoby mogą dopuścić osobę chorą do kontaktu z żywnością. Osobę, która będzie stanowiła zagrożenie dla życia i zdrowia tych, którzy tę żywność będą spożywać - denerwuje się Teresa Wałga. O opinię na ten temat dziennikarze poprosili kilku lekarzy. Nikt jednak nie chciał wprost komentować sprawy. - Jestem przekonany, że tego typu praktyki zdarzają się częściej niż można by się tego spodziewać - przyznał jeden z lekarzy prosząc o anonimowość. - Lekarze, podobnie jak prawnicy, pracownicy wyższych uczelni czy architekci, należą do korporacji zawodowej. W takich grupach zawodowych - wypełniających społecznie ważne cele - przestrzega się szeregu wewnętrznych, często niepisanych zasad, do których należy m. in. zasada powściągliwości, co do publicznego wypowiadania sądów o ewentualnych błędach swoich kolegów - komentuje zachowanie lekarzy dr Piotr Wróblewski, socjolog kultury Uniwersytetu Śląskiego. PIOTR MALAK