Hospicjum Cordis w Mysłowicach. Przed wejściem suszy się pranie. W środku pachnie obiadem. Na podłodze dywany, na ścianach obrazki, zdjęcia. Łazienka, kuchnia - jak w domu. Na dole w trzech niewielkich salach po dwie - trzy osoby w łóżkach; przytulnie, ale ciasno. Wolontariusz Damian Przybyła, "masażysta i filozof", gra na gitarze dla Hanny Kaszycy i Janiny Kasprzyk, które zaprzyjaźniły się w hospicjum. - Wszystkim tu trzeba Oskary dać. Podbudowali mnie. Ja się tutaj czuję jak w niebie - mówi Kaszyca. Przybyła żartuje: - No i proszę, nie trzeba umrzeć, żeby znaleźć się w niebie. Rozbawia tym żartem panią Janinę. Na piętrze leży Sebastian, 14-latek z nowotworem mózgu. Nad łóżkiem wisi małpka, wkoło pełno maskotek, rysunków. Sebastian mówi coś niezrozumiale, ale opiekunka medyczna Iwona Kurzela rozumie w lot. Z lodówki przynosi ptasie mleczko. Sebastian jest adoptowany przez dziadków, matka nie żyje. W domu nie ma warunków, więc kiedy wychodzi, to tylko do szpitala. Potem wraca do hospicjum, a dziadek jest u niego codziennie. Łapać chwilę Hospicjum powstało siedemnaście lat temu, na początku wolontariusze odwiedzali chorych tylko w domach, po czterech latach udało się stworzyć Dom Hospicyjny "Gościny Serca Św. Teresy od Dzieciątka Jezus" w Mysłowicach. Cztery lata później opieką objęto także dzieci. Wolontariusze dojeżdżają nawet 100 km do chorych, umierających odwiedzają codziennie. W hospicjum przebywają ci, którymi nie może lub nie potrafi już zaopiekować się rodzina. Zadaniem wolontariuszy i pracowników - od kucharki, która spełnia zachcianki chorych, po lekarzy - jest sprawić, by ich ostatnie dni były szczęśliwe. Dyrektor Jolanta Markowska pamięta wszystkich chorych. Daria, 16 lat, pisała wiersze, malowała. - Trzy dni przed śmiercią Darii zrobiliśmy w jej pokoju wieczór poetycki. Czytaliśmy te wiersze, była przeszczęśliwa - mówi dr Markowska. Po śmierci Darii hospicjum wydało tomik jej wierszy. - Dzieci odchodzące szybciej dojrzewają, ta ich mądrość bierze się z przeżytego cierpienia. Łapią chwilę, wszyscy się tu od nich uczymy - mówi dr Markowska. W niedzielę znowu odeszło dziecko. Jak sobie z tym radzi? Milczenie. - Jak już się nie umie płakać, to człowiek nie powinien tu pracować - mówi. Życie w pełni Za wszelką cenę odbrązawia swoją pracę. - To przede wszystkim system pomocy, w którym każdy, bez względu czy to będzie roczne dziecko, czy 94-letnia staruszka, tak samo będzie przygarnięty do serca. Ludziom wydaje się, że w hospicjum życie toczy się wolniej. Nieprawda. Jak ma tu być życie, to jest w całej pełni - mówi. Dzieci jeżdżą na kolonie, niektórzy chorzy dzięki hospicjum pierwszy raz w życiu wyjechali nad morze, inni pierwszy raz byli w kinie czy teatrze.