Złodzieje zawsze mieli przy sobie broń lub jej atrapę. Wybierali niewielkie placówki bankowe i zawsze wiedzieli dokładnie, gdzie pracownicy trzymają pieniądze. Po napadzie uciekali na rowerach osiedlowymi ulicami, a dopiero potem przesiadali się do samochodu. Żeby opóźnić pogoń, zostawiali też atrapy bomb. - Działali prawie dwa lata. Napadali głównie na Śląsku, ale na swoim koncie mają też rabunki w innych rejonach kraju - dla zmylenia śladów - mówi prokurator Leszek Goławski. Złodziei zgubiły połączenia telefoniczne i ślady zostawione wewnątrz rękawiczek, które wyrzucili po jednym z napadów. Główną postacią w pięcioosobowej grupie był ponad 50-letni Czesław Sz. W przeszłości mężczyzna siedział już w więzieniu. Trafił tam za napady z bronią na banki.