Świadkami zdarzenia, o którym poinformowano w czwartek rano, były dwie kobiety. Jak przekazały policji, widziały moment upadku czeskiego pilota. Natychmiast powiadomiły pogotowie i policję. Przybyły na miejsce lekarz stwierdził, że 55-letni mężczyzna zginął na miejscu. Jego towarzysz wylądował bezpiecznie. - Przyczyny wypadku będzie wyjaśniać w czwartek przybyła z Warszawy Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Prawdopodobnie przy próbie lądowania, możliwe że wskutek nagłego podmuchu wiatru, splątały się linki czaszy motoparalotni - powiedziała Joanna Rudnicka z policji w Raciborzu. Zaznaczyła, że wypadek miał miejsce w pobliżu granicy, po polskiej stronie. Czescy motoparalotniarze prawdopodobniej nie zamierzali jej przekraczać. Wiadomo, że wystartowali z miejscowości Silherovice, według informacji czeskiej policji, pilot, który zginął, zostawił tam swój samochód. Po wypadku na miejsce przybyli lekarze z Raciborza, a także śmigłowiec czeskiego pogotowia lotniczego z Ostrawy. Po stwierdzeniu zgonu mężczyzny, dochodzenie w tej sprawie wszczęła raciborska policja, która prócz przesłuchania świadków, m.in. zabezpieczyła do przebadania szczątki motoparalotni. Według majora Grzegorza Klejnowskiego ze Śląskiego Oddziału Straży Granicznej, towarzysz zmarłego mężczyzny wyjaśniał, że motoparalotniarze nie zamierzali lecieć do Polski. W podobnych przypadkach - jeśli granica przekraczana jest nieumyślnie - straż graniczna traktuje takie zdarzenia jako wykroczenie, najczęściej kończące się pouczeniem. - Mężczyźni w tej sytuacji mogli lądować i zgłosić się do polskiej straży granicznej, mogli też wracać drogą powietrzną do Czech i powiadomić czeskich pograniczników. Ważne, by w takiej sytuacji powiadomić straż graniczną, która udokumentuje zdarzenie - wyjaśnił Klejnowski. Zaznaczył, że drugi z motoparalotniarzy już wrócił do swego kraju.