Dziś sąd w Gliwicach przesłucha Danutę Parkitną, matkę 29-letniego Sebastiana, w sprawie, którą małżeństwo wytoczyło służbie więziennej. Zarzuty dotyczą niedopełnienia obowiązków przez strażników i niezapewnienia bezpieczeństwa ich synowi. 29-latek został zatrzymany w grudniu 2006 roku. Był podejrzany o udział w zorganizowanej grupie przestępczej i pobicie. Rodzice zapewniają, że przed trafieniem do aresztu był zdrowy. Jak przypomina "Gazeta Wyborcza", 29-latek zmarł 10 dni po aresztowaniu. Wcześniej tuż po kolacji skarżył się na ból brzucha i głowy. Około godz. 23 stracił przytomność. Współwięźniowie zaalarmowali strażników, jednak ci karetkę wezwali dopiero po ponad dwóch godzinach. Do szpitala mężczyzna trafił około godz. 3. Na ratunek było już jednak za późno. Powodem śmierci był obrzęk mózgu. Według biegłych najbardziej prawdopodobną przyczyną jego powstania mogło być zatrucie nieznaną substancją. Nie potrafili jednak jednoznacznie stwierdzić, jak było w tym przypadku, ponieważ w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła koszulka, na która zwymiotował 29-latek. "Dlaczego strażnicy przez dwie godziny nie reagowali na to, że mój syn leży na ziemi? I dlaczego karetka dotarł do szpitala dopiero przed godz. 3, skoro do aresztu to tylko 5 minut jazdy?" - pyta w rozmowie z "Gazeta Wyborczą" Danuta Parkitna. "Gdyby zabrali go od razu, być może by żył" - dodaje. Służba więzienna tłumaczy, że 29-latka nie można było zabrać od razu - trzeba było zorganizować konwój. Jak mówi rzecznik prasowy aresztu śledczego w Tarnowskich Górach, wewnętrzne postępowanie nie wykazało nieprawidłowości w działaniach strażników. Prokuratura, która badała okoliczności śmierci Sebastiana Parkitnego, umorzyła śledztwo. W styczniu sąd zdecyduje, co zrobić ze sprawą wytoczoną przez rodziców mężczyzny. Więcej w dzisiejszym wydaniu "Gazety Wyborczej".