Jak poinformował we wtorek rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego Wojciech Jaros, były górnik - z prawie dwudziestoletnim stażem - ukrywał się w części tego zakładu mieszczącej się w Rudzie Śląskiej, dawniej samodzielnej kopalni Śląsk. Policja poszukiwała 46-letniego mieszkańca Chorzowa od 2 lutego. Wtedy jego zaginięcie zgłosiła rodzina, mimo że ostatni raz był widziany 6 stycznia. Ukrył się pod ziemią Według osób zaangażowanych w akcję ratowniczą, chociaż były górnik mógł przebywać w kopalni wiele dni a nawet kilka tygodni, mało prawdopodobne, by ukrywał się tam bez jedzenia i wody od czasu zniknięcia. On sam pytany, od kiedy jest pod ziemią, miał powiedzieć: "od stycznia". Mężczyznę znaleziono w zabitej od środka deskami dawnej komorze sanitarnej w pobliżu przekopu głównego, służącej m.in. za skład tablic ostrzegawczych. Nie miał przy sobie obowiązkowego wyposażenia - karty identyfikacyjnej, lampy ani aparatu ucieczkowego. Nie wiadomo, czy cały czas ukrywał się w tym samym miejscu i czy ktoś mu pomagał. Przewieziony na powierzchnię, został ze względu na odwodnienie i osłabienie odwieziony - w asyście policji - do szpitala w Chorzowie. Przetrwał, bo miał doświadczenie Według domysłów pracowników kopalni, byłemu górnikowi w dostaniu się pod ziemię musiało pomóc doświadczenie. Znał bowiem drogi, sposoby wejścia, procedury związane ze zjazdami oraz metody omijania systemu kontroli. Wiele osób mogło go kojarzyć z wyglądu nie wiedząc, że już nie jest pracownikiem kopalni. Zapewne przez wiele lat pracy dobrze poznał też podziemne wyrobiska zakładu - sięgające łącznie prawie 100 km. Jak wyjaśniał we wtorek zastępca kierownika ruchu w kopalni Śląsk Dariusz Wójcik, mężczyzna mógł wmieszać się w tłum górników i zjechać na dół. W chwili, gdy znalazł go kierownik kopalnianej stacji ratownictwa górniczego Adam Goerlich, nie miał przy sobie jedzenia - w torbie, którą miał przy sobie, była tylko pusta plastikowa butelka. Nie chciał rozmawiać z policjantami Sam mężczyzna leżał na zbitym z desek podeście w ubraniu roboczym. Miał wielodniowy zarost, nie potrafił samodzielnie wstać, początkowo nie odpowiadał przytomnie na zadawane pytania. Ratownicy, nie chcąc go stresować, próbowali z nim rozmawiać o kwestiach niezwiązanych z górnictwem czy sytuacją, w której się znalazł. Jednym z tematów miały być wyniki Adama Małysza. Gdy mężczyznę w chorzowskim szpitalu zidentyfikowano jako zaginionego mieszkańca tego miasta, w szpitalu odwiedzili go miejscowi policjanci. 46-latek raczej niechętnie rozmawiał z funkcjonariuszami, ci odebrali od niego oświadczenie, że nie był przez nikogo przetrzymywany i że czuje się dobrze. Motywy działania 46-latka owiane tajemnicą - Ponieważ prowadziliśmy postępowanie w sprawie zaginięcia, osoba poszukiwana odnalazła się, a ze strony zakładu pracy dotąd nie wpłynęło zawiadomienie związane np. ze sprowadzeniem przez tę osobę zagrożenia na innych pracowników, nie było potrzeby, aby policjanci wykonywali w tej sprawie dalsze czynności - wyjaśniła rzeczniczka chorzowskiej policji Justyna Dziedzic. Z nieoficjalnych sygnałów ze strony Katowickiego Holdingu Węglowego, raczej nie ma planów, aby sprawa była wyjaśniana poprzez organa ścigania. Na razie nie wiadomo, co skłoniło byłego górnika do ukrycia się w dawnym miejscu zatrudnienia; zgłaszająca zaginięcie rodzina sygnalizowała tylko, że dręczył go fakt utraty pracy. We wrześniu dyscyplinarnie zwolniono go z pracy Przedstawiciele kopalni wyjaśnili, że 46-latka zwolniono we wrześniu dyscyplinarnie - ze względu na nieobecności w pracy. Przedstawiciele Holdingu poinformowali media we wtorek, że we wszystkich kopalniach spółki wdrożono już procedury uszczelnienia systemu identyfikacji i kontroli mające zapobiec w przyszłości podobnym sytuacjom. FB.init("baac9ef38ccd29fc91ce2d9d05b4783b");