Chce je odzyskać ostatnia właścicielka, która kupiła je na rynku wtórnym. Zwrotu wachlarzy albo wypłacenia 50 tys. zł zadośćuczynienia domaga się od muzeum przed cieszyńskim sądem. Z małego domku, w którym mieści się Muzeum im. Zofii Kossak-Szatkowskiej w Górkach Wielkich w 1993 roku złodzieje zabrali 13 obrazów namalowanych przez Wojciecha i Juliusza Kossaków. Skradziono też cenne wachlarze. Jedno płótno odnaleziono zaraz po kradzieży, ale pozostałe przedmioty przepadły bez wieści. Odnaleźć nie udało się też rabusiów. Dopiero w kwietniu 2006 roku Wojciech Szatkowski, wnuk pisarki, natknął się na jedno z płócien na aukcji internetowej. Zadzwonił do muzeum, które zawiadomiło policję, a ta zabezpieczyła obraz. Właściciel, mieszkaniec Częstochowy, nie wiedział, co sprzedaje; za obraz chciał zaledwie 2,8 tys. zł, a tymczasem według specjalistów wartość płótna jest co najmniej pięciokrotnie wyższa. Policji tłumaczył, że płótno kupił przed laty na częstochowskiej giełdzie. Dokładne analizy struktury obrazu potwierdziły, że to jedno z poszukiwanych dzieł. Już kilka tygodni później "Koń osiodłany przy żłobie" namalowany przez Juliusza Kossaka w 1856 roku w Paryżu z powrotem wisiał na stałej ekspozycji w muzeum w Górkach. - W 2006 roku do muzeum pisarki dotarła kolejna pomyślna wiadomość z Warszawy - tamtejsza policja natknęła się w jednym ze stołecznych domów aukcyjnych (cena wywoławcza wynosiła 40 tys. zł.) na dwa drewniane wachlarze, na których malował Wojciech Kossak. Po porównaniu ich z fotografiami okazało się, że to te same, które figurują w Krajowym Wykazie Zabytków jako skradzione lub wywiezione za granicę. Na jednym z nich Wojciech Kossak przedstawił siebie odbierającego medal z rąk królowej Jadwigi w asyście dworzan. Na drugim sportretował się jako Tadeusz towarzyszący Jankielowi. Rok po odnalezieniu, wachlarze wróciły do Górek, a po konserwacji trafiły na ekspozycję w dawnym domu Zofii Kossak. Teraz okazało się jednak, że być może znowu zostaną stąd wywiezione. Ich zwrotu domaga się... kobieta, która w 2006 roku wystawiła wachlarze na sprzedaż. Wytoczyła już sprawę cywilną Muzeum Śląska Cieszyńskiego, któremu podlega placówka w Górkach. - Ta pani twierdzi, że wachlarze kupiła w 1998 roku w dobrej wierze od zaufanego człowieka i nie zdawała sobie sprawy, że pochodziły z kradzieży. Sąd, który miał zdecydować, do kogo dzieła sztuki należą, nie ustalił kto jest ich właścicielem (mimo, że znany był nawet paser), bo sprawa się przedawniła. Uznał tylko, że wachlarze należy przekazać do naszego muzeum, a ewentualny spór rozstrzygnąć na drodze postępowania cywilnego - mówi Marian Dembiniok, dyrektor Muzeum Śląska Cieszyńskiego. I tak, wachlarze wróciły do Górek, a ich ostatnia właścicielka - Irena S., gdy Dembiniok odmówił jej wydania wachlarzy, założyła muzeum sprawę w sądzie (domaga się zwrotu dzieł sztuki albo 50 tys. zł zadośćuczynienia). Pierwsza rozprawa nie dobyła się, bo w sądzie nie stawiła się Irena S. Kolejnego terminu sąd jeszcze nie wyznaczył. - Ta pani powinna sprawdzić pochodzenie wachlarzy zanim zdecydowała się je kupić, tym bardziej, że "Kossaki" to chyba najczęściej kradzione przedmioty w Polsce. Wie o tym każdy, kto choć trochę interesuje się sztuką - tłumaczy Marian Dembiniok. Dyrektor cieszyńskiego muzeum zapowiada, że będzie do końca walczył o wachlarze. - To jest nasza własność, nam ją skradziono. Nie zamierzam niczego oddawać, a tym bardziej płacić. Liczę, że sąd stanie po naszej stronie - dodaje dyrektor. Wojciech Trzcionka