Julka walczyła o życie przez półtora miesiąca w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Trafiła tam z bardzo poważnymi obrażeniami głowy i kręgosłupa. Przez cały okres leczenia była w śpiączce. Przeszła serię operacji. Mimo tego lekarzom nie udało się jej uratować. Tak doszło do tragedii Do wypadku doszło pod koniec grudnia. Ojciec dziewczynki zorganizował kulig. Jechał samochodem przed saniami ciągniętymi przez psy. Gdy się zatrzymał, psy przebiegły na przeciwległy pas ruchu wprost pod nadjeżdżający samochód. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura rejonowa w Wodzisławiu Śląskim. Przesłuchano już między innymi ojca dziewczynki i kierowcę auta, które uderzyło w sanie. Ze względu na skomplikowany charakter śledztwa i rodzinny dramat, prokuratorzy nie chcą na razie mówić o jakichkolwiek zarzutach. To nie pierwszy taki raz To nie pierwszy taki tragiczny wypadek w ostatnim czasie w województwie śląskim. W połowie grudnia w Sączowie sanki z dwojgiem dzieci, ciągnięte przez samochód terenowy ich ojca, na zakręcie wjechały pod miejski autobus. 10-letni chłopiec zginął na miejscu, jego o dwa lata młodsza siostra w bardzo ciężkim stanie trafiła do szpitala. Organizowanie współczesnych kuligów niewiele ma wspólnego ze znanymi XVII - wiecznymi rozrywkami polskiej magnaterii. Ciągnięcie przyczepionych kolejno do siebie sanek, powiązanych sznurkiem jest niebezpieczne dla zdrowia jego uczestników i stwarza zagrożenie dla innych uczestników ruchu drogowego. Można za to dostać mandat Zgodnie z regulacjami prawnymi sama organizacja kuligu nie jest zabroniona, jeśli nie odbywa się na drodze publicznej. Organizacja tej formy rozrywki jest zatem dozwolona na drogach osiedli mieszkaniowych, drogach dojazdowych do gruntów, leśnych oraz na polach i terenach prywatnych. Kodeks drogowy w art. 60, p.4 wyjaśnia te kwestie następująco: zabrania się kierującemu ciągnięcia za pojazdem osoby na nartach, sankach, wrotkach lub innych urządzeniach. Za niedostosowanie się do przepisów grozi mandat w wysokości do 500 zł.