W czwartek wieczorem w kopalni "Krupiński" w Suszcu 820 metrów pod ziemią doszło do zapalenia metanu. Zginął jeden górnik i jeden z ratowników, którzy pospieszyli z pomocą. 11 poszkodowanych trafiło do szpitali. Kolejny ratownik nadal jest poszukiwany. Szef pszczyńskiej prokuratury Bogusław Rolka powiedział w poniedziałek, że śledztwo jest prowadzone w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci pracowników, spowodowania u nich ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i niedopełnienia obowiązków przez osoby odpowiedzialne w kopalni za bezpieczeństwo i higienę pracy. Prok. Rolka zaznaczył, że w postępowaniu zostaną zbadane zarówno okoliczności samego wypadku, jak i przebieg akcji ratowniczej. Tuż po wypadku prokuratorzy byli na miejscu, dokonali oględzin ciał wywiezionych na powierzchnię. Sekcja zwłok górnika i ratownika zostanie przeprowadzona prawdopodobnie we wtorek. Na potrzeby śledztwa i dochodzenia nadzoru górniczego zabezpieczono kopalniane dokumenty, dotyczące m.in. pomiarów stężeń gazów. Wkrótce mają się też rozpocząć przesłuchania świadków. Prokuratorzy będą rozmawiać nie tylko z górnikami, którzy w dniu wypadku znaleźli się w zagrożonym rejonie kopalni i ratownikami, ale też z wszystkimi osobami, które mogą mieć wiedzę na temat stanu bezpieczeństwa w kopalni w okresie poprzedzającym wypadek. W postępowaniu będzie też zapewne konieczne zasięgnięcie opinii biegłych. Rolka przypomniał, że niezależnie od prokuratorskiego śledztwa okoliczności wypadku bada też komisja powołana przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego. Jak zawsze w tego typu przypadkach, ustalenia komisji WUG będą istotnym elementem śledztwa prokuratury. Na razie nie ma mowy o przeprowadzeniu w miejscu wypadku wizji lokalnej - trwa tam pożar. Kiedy poszukiwany ratownik zostanie odnaleziony i przetransportowany na powierzchnię, zagrożony rejon zostanie prawdopodobnie otamowany, aby odciąć dopływ powietrza i ugasić pożar. Dopiero wówczas śledczy i przedstawicie nadzoru górniczego będą mogli obejrzeć tę część kopalni. W chwili wypadku w zagrożonym rejonie pod ziemią były 32 osoby; 20 z nich bez poważniejszych obrażeń wyjechało na powierzchnię. Obecnie dziewięciu górników znajduje się w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich (CLO), dwaj lżej ranni w szpitalu w Jastrzębiu Zdroju. Mają poparzone od 10 do 50 proc. powierzchni ciała. Jak informował w niedzielę dyrektor CLO, stan poparzonych jest dobry, jednak każdy z górników pozostanie w szpitalu co najmniej miesiąc.