Bartłomiej Karwowski mieszka niedaleko ośrodka narciarskiego Czyrna-Solisko w Szczyrku. Jak wielu innych górali ma w gospodarstwie konie. W weekendy zaprzęga je do sań i wozi turystów. Najpierw jednak odśnieża trasę. - W takim terenie koń sprawdza się dużo lepiej niż ciągnik. Jest po prostu niezawodny. Dlatego odśnieżam pługiem konnym - pokazuje urządzenie zbite z desek. Trasa, którą Karwowski wozi turystów na kuligi, to jedyna droga do domów niektórych mieszkańców. Dzięki koniom Karwowskiego szlak jest przetarty i w razie wypadku czy choroby może do nich dotrzeć pomoc. Karwowski nie jest jedynym góralem, który korzysta z pomocy koni. W Złatnej na Żywiecczyźnie wszyscy mieszkańcy znają Jankę z Kotrysiej Polany, czyli 69-letnią Janinę Zoń, która codziennie takim pługiem odśnieża kilka kilometrów drogi prowadzącej do przysiółka położonego na wysokości 800 m n.p.m. Gdyby nie ona, ludzie byliby zupełnie odcięci od świata - śniegu jest tutaj już równo z płotami. Autem do wielu górskich osad dojechać teraz nie sposób, ale w razie potrzeby ludziom pomagają goprowcy. Od kilkunastu dni mają pełne ręce roboty. Dostarczają zapasy żywności do mieszkańców odciętych przysiółków, pomagają transportować chorych. Niezawodni są także strażacy. W piątek w Łodygowicach przedarli się przez trzymetrowe zaspy śniegu do samotnie mieszkającej starszej kobiety, która od kilku dni nie dawała znaków życia. O pomoc poprosiła rodzina. Bliscy próbowali do niej wcześniej dotrzeć na własną rękę, ale nie udało im się, bo śniegu jest za dużo. Na szczęście po kilkugodzinnej akcji okazało się, że wszystko jest w porządku, kobieta jest cała i zdrowa. Górale mówią, że takiej zimy nie było w Beskidach od kilku lat. Przez ostatnie dni zmagania z ciągle padającym śniegiem przypominały walkę z wiatrakami. W nocy z piątku na sobotę Kamil Kawulok i Andrzej Łupieżowiec wywieźli z placu w centrum Istebnej dziesięć ciężarówek śniegu. Kolejnych siedem spod kościoła. Najpierw przez wiele godzin zgarniali ciągnikiem śnieg w jedno miejsce. - Tak jest już od prawie dwóch tygodni i końca nie widać - mówią. Z powodu trudnej sytuacji władze Wisły na kilka dni uruchomiły całodobowy numer alarmowy, na który mogli dzwonić mieszkańcy odcięci od świata. Urząd musiał zatrudnić dodatkowe firmy odśnieżające, by opanować sytuację. Opady zelżały i alarm na razie został odwołany. Jednak według prognoz meteorologów to najprawdopodobniej chwilowe wytchnienie i śnieg znowu zacznie padać. Górale nie narzekają, są do takich warunków przyzwyczajeni. Henryk Jałowiczor z Istebnej opowiada, że prawdziwe zimy były kilkadziesiąt lat temu. - Gdy byłem dzieckiem, przez dwa tygodnie nie chodziliśmy do szkoły, bo tyle napadało śniegu. Wysłali nam z odsieczą pług z Wisły, bo u nas w Istebnej takiej maszyny jeszcze wtedy nie było. Pług się zakopał w śniegu i nie dojechał, potem ludzie go łopatami odkopali - wspomina Jałowiczor. - Tak kiedyś wyglądała zima - dodaje.