Tradycje wielkanocnego obrzędowego obmywania się w Wiśle i Bładnicy przypomina Towarzystwo Miłośników Skoczowa na Śląsku Cieszyńskim. To kolejny, po dorocznym "pochodzie z Judoszem" miejscowy zwyczaj, kultywowany przez znawców regionalnych obrzędów. - Dawniej istniał popularny przesąd, spotykany jeszcze dziś wśród najstarszego pokolenia, iż w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek dzieją się w przyrodzie cuda. Oto o północy, na pamiątkę krwawej ofiary Zbawiciela, woda zamienia się w wino - przypomina Robert Orawski, prezes skoczowskiego towarzystwa. Wierzono także, że woda przemienia się w krew, mającą cudowne właściwości. - Aby obmywanie się przyniosło pożądany skutek należało przestrzegać szeregu nakazów i zakazów; myć się przed wschodem słońca, w wodzie płynącej z zachodu na wschód i to w całkowitym milczeniu. Nie wolno było słowa wyrzec, ani przed myciem się, ani w drodze powrotnej do domu. Dlatego wodę tę nazywano cichą wodą - wskazuje znawca miejscowej tradycji. Przyjmowano, że woda na ciele powinna była sama wyschnąć, inaczej traciła magiczną moc. Przypisywano jej przede wszystkim działanie lecznicze. Zwyczaj obmywania się w strumieniu zna także pisarz i piewca śląskiej tradycji, Marek Szołtysek. Jego zdaniem, korzenie tego zwyczaju z pewnością tkwią w kulturze pogańskiej; obrzędowe obmywanie zostało jednak "ochrzczone", czyli wpisane w kulturę chrześcijańską. Zdaniem Szołtyska, o ile zwyczajów takich jak poranne zanurzanie w rzece raczej nie uda się trwale wskrzesić, o tyle wiele innych zapomnianych obrzędów warto znów propagować, przypominając ich pierwotny sens. Do takich zwyczajów należy np. palenie "szkrobaczek", czyli wykonanych z gałązek mioteł. Robiło się to w Wielką Środę, czyli w dniu, kiedy - jak każe tradycja - przedświąteczne porządki powinny być już zakończone. - Szkrobaczki moczono w smole i zapalano. Miało to symbolicznie przypominać moment, gdy żołnierze z pałkami i pochodniami przyszli aresztować Chrystusa w ogrodzie oliwnym - wyjaśnił Szołtysek, sytuując symbolikę palenia "szkrobaczek" między topieniem Marzanny a pochodem i spaleniem słomianej kukły skoczowskiego "Judosza". Judosz to 3-metrowa słomiana kukła (do jej środka wchodzi miejscowy strażak), ozdobiona kolorowymi wstążkami i naszyjnikiem z 30 srebrnikami. W Skoczowie pochód z Judoszem, prowadzonym przez halabardników, odbywa się w Wielki Piątek i Wielką Sobotę. Kukła jest następnie palona, a w raz z nią symbolicznie ginie zło. Przyjmuje się, że palenie - zarówno mioteł, jak i słomianej kukły - było symbolem oczyszczenia, zarówno w sensie dosłownym, bo Wielka Środa kończyła przedświąteczne porządki, jak i przenośnym, bo pozbycie się kojarzonego z Judaszem zła miało pokazać duchowe odrodzenie. Jak mówi Marek Szołtysek, w niektórych częściach Śląska Wielką Środę nazywano także "środą żurową", bo tego dnia należało pozbyć się wszystkich "żurów", czyli brudów. Miało to także inne znaczenie, bo Wielka Środa zapowiadała zbliżający się koniec okresu Wielkiego Postu, a w tym okresie bodaj najpopularniejszym na Śląsku daniem był właśnie postny żur - zupa, w innych częściach Polski nazywana zwykle zdrobniale żurkiem. Według Szołtyska, ponieważ wielkanocne zwyczaje wypływają z tej samej chrześcijańskiej tradycji, trudno znaleźć coś, co całkowicie odróżnia Wielkanoc na Śląsku od świętowania w innych częściach Polski. Różnice jednak są - inna jest np. śląska palma wielkanocna, przygotowywana na rozpoczynającą Wielki Tydzień Niedzielę Palmową. To skromna, w większości zielona wiązanka z pięciu lub siedmiu rodzajów krzewów, związana hajką, czyli rzemykiem z końskiego bicza. - W różnych częściach Śląska w palmie były różne krzaki, ale zawsze powinno być ich przynajmniej pięć - jak pięć ran Chrystusa na krzyżu - a najlepiej siedem, bo siedem mieczów boleści miało symbolicznie przeszyć serce Matki Bożej stojącej pod krzyżem - mówi Szołtysek, wskazując, że za kształtem śląskiej palmy, podobnie jak za wieloma innymi regionalnymi zwyczajami, kryje się swoista ludowa teologia. Co najmniej jeden krzew w śląskiej palmie musiał mieć kolce, w nawiązaniu do cierniowej korony Chrystusa. Nie mogło zabraknąć gałązki wierzby czerwonej, symbolizującej krew Jezusa. Był też krzew zwany kokoczką. Miał on symbolizować koguta, który swoim pianiem przypomniał św. Piotrowi, że zaparł się Chrystusa. Swoiście rozumiana jest na Śląsku również tradycja Lanego Poniedziałku. Według Szołtyska, choć w wielu częściach Polski prawo oblewania innych wodą mają zarówno kobiety jak i mężczyźni, na Śląsku obyczaj ten przypisany jest wyłącznie mężczyznom. - W Śmiergust to karlusy oblewali wodą frelki, czyli chłopcy lali dziewczyny - mówi Szołtysek, przytaczając babcine opowieści, zgodnie z którymi także ten zwyczaj ma swoje uzasadnienie w Piśmie Świętym. - O tym, że Chrystus zmartwychwstał, pierwsze dowiedziały się baby, a baby lubią dużo gadać. Więc jerozolimskie kobiety wyszły na drogę i rozpowiadały o tym, chociaż faryzeusze utrzymywali, że to uczniowie wykradli ciało Jezusa. W końcu żołnierze wzięli wodę i zaczęli lać te baby, żeby się rozeszły - mówi Szołtysek. Inny śląski zwyczaj, praktykowany wciąż w wielkanocny poniedziałek w Pietrowicach Wielkich, Bierkowicach, Raciborzu-Sudole i dzielnicy Gliwic - Ostropie, to konne procesje błagalno-dziękczynne, podczas których jeźdźcy objeżdżają pola, dziękując za łaski oraz prosząc o urodzaj i dobre plony. Szołtysek ma nadzieję, że przypominając śląskie tradycje uda się je wypromować. - Jestem zwolennikiem teorii, że tego można nauczyć; skoro dzięki mediom nauczyli nas obchodzić Walentynki, to można nauczyć także tradycji wielkanocnych. Należy tylko promować i reklamować to pod tym kątem - uważa znawca regionalnych zwyczajów.