B-25 Mitchell - samolot produkcji amerykańskiej, użytkowany także przez armię radziecką - został zestrzelony przez wojsko niemieckie 19 stycznia 1945 r. nad Oświęcimiem. Bombowiec, którym leciało prawdopodobnie pięć osób, rozbił się w bieruńskim lesie. Zginęło czterech członków załogi, przeżył dowódca Aleksiej Boczin, który w porę wyskoczył z samolotu. Trafił on do niemieckiej niewoli. Pasjonaci w akcji Choć historia rozbitego samolotu jest znana w Bieruniu i okolicach, to jednak nigdy nie znaleziono wraku maszyny. Dokonali tego w miniony weekend pasjonaci historii podczas prac archeologicznych. Były one prowadzone legalnie, po uzyskaniu zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków. Tak o poszukiwaniach informowali na Facebooku: "Wiedzieliśmy o tym samolocie z relacji świadków, działa też z nami regionalista Roman Golus, który kilka dobrych lat temu opisywał tę katastrofę" - powiedział kierownik prac poszukiwawczych Arkadiusz Dominiec, prowadzący na co dzień Muzeum Śląskiego Września 1939 w Tychach. Jak opisywał, po uderzeniu samolotu o ziemię w lesie powstał krater o średnicy 10-12 m. Poszukiwacze oczyścili teren i zaczęli kopać. Na miejsce przyjechał m.in. archeolog, który nadzorował prace. "Wkrótce po wykonaniu wykopu zaczęły się ukazywać szczątki samolotu, jest to bez wątpienia B-25 Mitchell" - mówił Dominiec. Natrafiono na szczątki Prace trzeba było przerwać, kiedy natknięto się na szkielet jednego z pilotów - z założonym spadochronem - później natrafiono na szczątki drugiego pilota i prawdopodobnie także trzeciego członka załogi. Poszukiwacze powiadomili policję oraz saperów - obok szczątków były też pociski do karabinu maszynowego. Na miejsce przyjechał prokurator, który - jak powiedziała w poniedziałek szefowa Prokuratury Rejonowej w Tychach Monika Stalmach-Ćwikowska - dokonał wstępnych oględzin. "Stwierdził m.in. kości ludzkie i fragmenty mundurów. Nie doszło do przeprowadzenia dokładnych oględzin ani zabezpieczenia szczątków ludzkich - jak ustalono, samolot na swym pokładzie miał broń, prokurator z technikiem kryminalistyki dostrzegł nabój, dlatego ze względu na bezpieczeństwo podjęto decyzję o powiadomieniu saperów" - wyjaśniła prok. Stalmach-Ćwikowska. Rzeczniczka policji w Bieruniu asp. szt. Katarzyna Skrzypczyk powiedziała, że miejsce znalezienia samolotu do czasu oczyszczenia terenu przez saperów będą zabezpieczali funkcjonariusze. Wątpliwości Jak zaznaczyła prok. Stalmach-Ćwikowska, dopiero po usunięciu niebezpiecznych przedmiotów zapadną dalsze decyzje. Na razie nie wiadomo, czy będzie prowadzone postępowanie w tej sprawie i gdzie będzie się toczyło - w prokuraturze czy IPN, który także został zawiadomiony o znalezisku. "Mamy wiedzę historyczną, że w samolocie było pięć osób, z czego jedna się uratowała. Natomiast są też przekazy, że w 1952 r. w tym rejonie wydobyto już szczątki, które zostały pochowane na cmentarzu w Pszczynie" - zaznaczyła prokurator. Potwierdza to Dominiec, który, powołując się na dokumenty z kancelarii kościelnej, potwierdza, że w latach 50. doszło do ekshumacji trzech żołnierzy i złożenia ich szczątków na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Pszczynie. "Ale teraz ta teza staje się wątpliwa, bo na miejscu rozbicia się samolotu są trzy szkielety, a więcej pilotów niż pięciu nie mogło być, tak wynika z notatki dowódcy samolotu - Boczina. To ciekawa zagadka i mam nadzieję, że uda się ją wyjaśnić" - powiedział. Dominiec ma też nadzieję, że uda się wydobyć części samolotu, poddać je konserwacji i stworzyć wystawę w Muzeum Śląskiego Września 1939 r. w Tychach.