Na granicy dwóch śląskich miast węgiel zalega dość płytko. Żeby się do niego dostać, trzeba po zrobionej z gałęzi drabinie zejść do niewielkiej dziury w ziemi. Kilka metrów niżej zaczyna się coś, co przypomina kopalniany chodnik. Największe mają średnicę 10 - 15 m. Większość mężczyzn, pracujących w biedaszybach to byli górnicy. Pracują razem, po 2 - 3 osoby. Każda taka brygada ma swój szyb, do którego schodzi po węgiel. Dostają 5 zł za worek wydobytego surowca. Kilka otworów jest już zasypanych, bo ziemia ze skarpy, spod której wydobywany jest węgiel osunęła się. W kilku innych miejscach ziemia zaczyna pękać. Ale mimo ryzyka, mężczyźni cały czas przychodzą do pracować w biedaszybach. Jak mówią, muszą utrzymać rodziny, a wolą pracować niż kraść.